15 paź 2013

Blogerzy mówią... czyli postu o współpracach część druga, najdłuższa.



Ostatni wpis wzbudził trochę emocji, czemu kompletnie się nie dziwię, bo to temat, który ciągle powraca w mniej lub bardziej burzliwej odsłonie.
Skoro poznaliśmy już zdanie kilku wydawców przyszedł czas na drugą część rozmowy o współpracach. Tym razem do dyskusji zaprosiłam kilku znanych mi blogerów, odpowiadali oni na pytania ułożone przez ŚBKowców jeszcze przed TK Katowicach. 
Aby nie przedłużać, zacznę od przedstawienia goszczących dzisiaj u mnie osobistości: 
  • Marcin Zwierzchowski: redaktor "Nowej Fantastyki", bloger serwisu natemat.pl, kiedyś Prószyński Media, obecnie współpracujący z Powergraphem i Sine Qua Non

  • Ktrya: drugi z ŚBKowców, których wciągnęłam do tego wpisu. Autorka bloga Moje recenzje książek, obecna w recenzenckiej blogosferze od 2006 roku.  
  • Dada: autor nagrodzonego tegoroczną rednaczową eBuką bloga Dabudubida
  • Silaqui: autorka Kronik Nomady, zakochana w fantastyce i przyczyna całego tego zamieszania :) 

  • Oisaj: autor Tramwaju nr 4, zdobywcy eBuki dla najlepszego bloga dla dorosłych. 
  • Marek Adamkiewicz. W sieci obecny jako bloger Złapany w sieć, pisze również dla portalu poprzecinku.pl.


Czym jest dla was współpraca: dodatkiem czy podstawą istnienia bloga? 
Oceansoul: Zdecydowanie dodatkiem. Bloguję prawie 10 lat, współpracuję z kimkolwiek od ponad dwóch, więc wynika to samo z siebie. Ale nie zaprzeczam, że to miły dodatek i dodatkowa motywacja do (w miarę) regularnego blogowania. 
Fenrir: Miłym dodatkiem z pewnością. Ciężko mówić tutaj, by ta mogła zostać mianowana "podstawą istnienia", bo to tak nie działa - jeśli nie ma chęci, to największa ilość współprac nie sprawi, że te się pojawią, a tym samym blog będzie prowadzony z powodzeniem i zaskarbiał sobie coraz większe rzesze czytelników. Na szczęście wydawnictwa przestają dawać książki "jak leci" i widać odsiew - a stworzenie bloga atrakcyjnego jako, że tak powiem "partner reklamowy" zajmuje wystarczająco dużo czasu i siły, żeby jednostki zainteresowane tylko darmowymi książkami odpadły. 
Dada: Nie ukrywam, że impulsem do założenia bloga były właśnie „darmowe” egzemplarze książek od wydawnictw. Prędko jednak zmieniłem moje nastawienie do blogowania – zrozumiałem, że takie podejście do sprawy (tzn. „darmowe” książki jako główny warunek istnienia bloga) nie przyniesie niczego dobrego, stracę na tym zarówno ja sam, jak i moi czytelnicy. Po pierwsze byłbym w jakiś sposób zależny od wydawnictw, gdyby przesłane przez nich książki stanowił podstawę funkcjonowania Dabudubida, po drugie natomiast stałbym się pewnego rodzaju pseudo-najemnym wytwórcą treści – pisałbym recenzję za recenzją, wyklepywał je mechanicznie, co niewątpliwie odbiłoby się na ich jakości. Może innym to pasuje, jednakże mnie takie coś nie odpowiada. Zresztą obecnie piszę więcej tekstów na temat książek i literatury w ogóle niż recenzji jako takich, dlatego przesyłki od wydawnictw są dla mnie jedynie miłym dodatkiem pozwalający zaoszczędzić trochę grosza (wciąż większość książek kupuję za własne pieniądze). 
Oisaj: Współpraca nigdy nie była celem, miała być miłym dodatkiem, ale jak widać kiepsko mi z nią idzie :). Blog w momencie powstawania był tylko i wyłącznie pamięcią zewnętrzną dokumentująca przeczytane książki, dopiero jak poznałem za jego pośrednictwem sporo świetnych ludzi notki stały się dłuższe i sensowniejsze. Najlepiej to widać przy pierwszych wpisach na tramwajnr4.blog.pl :) 
Złapany: Współpraca z wydawnictwami jest przyjemną sprawą, każdy kto twierdzi inaczej, prawdopodobnie kłamie, jednak jeśli staje się podstawą istnienia bloga, też nie jest to dobrą rzeczą. Być może zabrzmi to górnolotnie, ale chodzi przede wszystkim o własną satysfakcję. Przynajmniej mnie o to chodzi. Gdybym nie pisał i nie dostawał niektórych książek od wydawnictw, i tak bym je kupił. 
Q: Dla mnie jako początkującego blogera jest to dodatek. Miły i motywujący do pracy szczególnie kiedy wydawnictwo samo się do Ciebie zgłasza lub pozytywnie reaguje na poprzednią recenzję. Myślę, że podstawą istnienia blogera jest potrzeba pisania a to czy będzie dostawać książki czy sam je kupi to rzecz drugorzędna. 
FUNtasyka: Większość z recenzowanych pozycji - jako nałogowi książkoholicy - i tak byśmy kupowali, a potem chcieli się podzielić opinią na ich temat, więc to, że dostajemy je od wydawcy jest tylko miłym dodatkiem. Jeśli wydawcy zaczną od nas wymagać recenzji w konkretnych terminach i pilnować ich co do dnia, to pewnie zrezygnujemy ze współpracy, żeby uniknąć niepotrzebnego obu stronom stresu - założyliśmy sobie, że blogowanie to nie ma być dla nas kolejna praca, tylko przyjemność. Co jest wszak zabawnego w siedzeniu po nocy z książką, żeby tylko wyrobić się do premiery, kiedy rano trzeba wstać do roboty? 
Ktrya: Biorąc pod uwagę, że współpracować z wydawnictwami zaczęłam po prawie dwóch latach prowadzenia bloga, głównie dlatego, że wcześniej o takiej możliwości nie wiedziałam i chyba jeszcze nie było, a przynajmniej nie na taką skalę, jak dzisiaj, (trzeba wziąć pod uwagę, że wówczas blogów książkowych było raptem dwadzieścia parę) – to współpraca jest dla mnie zdecydowanie nieoczekiwanym dodatkiem. Nawet dzisiaj, gdybym nagle zrezygnowała ze współpracy, blog istniałby dalej. 
Marcin: Podstawą, bo chodzę na pokazy prasowe filmów i otrzymuję egzemplarze komiksów oraz książek. Ale bez tego też piszę - jak czegoś nie mogę dostać, sam kupuję w ramach możliwości. Prawda jest jednak taka, że prężnie działający blog filmowo-komiksowo-książkowy, bez wsparcia w postaci egz. recenzenckich, byłby czymś bardzo drogim dla blogera. 
 Silaqui: Od samego początku mojej przygody z współpracą była ona przyjemnym dodatkiem, motywującym do szybszego spisywania wrażeń po lekturze. Kroniki istniały na długo przed nawiązaniem pierwszej współpracy i po zakończeniu ostatniej trwały będą nadal. Nie ukrywam jednak, że obecnie tylko ustalane przez Fantastę terminy są w stanie zmusić mnie do napisania dłuższej opinii. Po prostu należę do ludzi, nad którymi musi wisieć widmo deadline’u. 

Czym kierujecie się podczas wyboru wydawnictw z którymi chcielibyście współpracować? 
Oceansoul: Współpracuję z trzema portalami. Kierowałam się przede wszystkim tym, z jakimi wydawnictwami one współpracują (czyli by były to te, których książki najbardziej lubię i najczęściej czytam), oraz szeroko pojętą miłą atmosferą współpracy. 
Fenrir: Tak naprawdę to nie rozumiem tego słowa "współpraca" w odniesieniu do udostępniania egzemplarzy recenzenckich. Wg mnie to działanie stałe, bez żadnych przerw - a konia z rzędem temu, kto recenzować będzie absolutnie bez wyjątku wszystkie nowości konkretnych wydawnictw (by daleko nie szukać: REBIS, który miesięcznie wydaje kilkadziesiąt książek z naprawdę dużego rozrzutu gatunkowego). Bo czy jeśli napiszę do wydawnictwa X z zapytaniem o udostępnienie egzemplarza książki Y do recenzji, to czy jest to już współpraca, czy tylko jednorazowa wymiana korzyści? A wracając do samego pytania - głównie tematyką. Jeśli uznaję, że taka a taka książka mnie interesuje, to piszę na odpowiedni mail. Jeśli nie dostanę odpowiedzi - trudno, może uda mi się ją zdobyć inną drogą, a jeśli i to nie pomoże, to po prostu ją kupię, jeśli po prostu MUSZĘ ją mieć. 
Dada: W moim przypadku odpowiedź jest dość oczywista: wydawanymi przez dane wydawnictwo książkami. 
Oisaj: Jeśli kiedyś zdarzy się cud i pojawi się jakaś sensowna współpraca to chciałbym mieć okazję ruszyć ten temat w dwóch kierunkach - książki dla dzieci i komiks. Książki dla dzieci dla małego i komiksy dla mnie. Warunkuje to wybór wydawnictw, bo książki dla malucha muszą trzymać poziom, a komiksy w Polsce wydaje niewielu. 
Złapany: Oczywiście własnym gustem literackim. Nie jestem recenzentem profesjonalnym, któremu pracodawca narzuca co ma zrecenzować. Jestem blogerem, a mój blog ma określony profil. To głównie fantastyka. Taka literatura sprawia mi najwięcej frajdy i dlatego właśnie recenzuję i chcę recenzować książki tych wydawnictw, które mają ją w ofercie. 
Q: Tytułami. Jeśli wydawnictwo posiada w swoich zasobach coś, co mnie interesuje to wybór jest oczywisty. Ostatnio prawie oddałem duszę za książkę. 
FUNtastyka: Podstawą jest oczywiście to, czy podobają nam się książki wydawane przez dane wydawnictwo, czy chcielibyśmy przeczytać coś, co mają w planach. Interesujące pomysły na marketing, ciekawie prowadzone social media - to także nas przyciąga. Nie podejmujemy jednak współpracy z kilkoma wydawcami, których książki co prawda chętnie czytamy i bardzo lubimy, ale boimy się, że zabraknie nam umiejętności i warsztatu do rzetelnego ich zrecenzowania. Stąd np. brak u nas recenzji książek z Powergraphu, magowej Uczty Wyobraźni, czy powieści Wattsa. Co nie znaczy, że nie pojawią się w przyszłości! 
Ktrya: Przede wszystkim patrzę na to, co wydawnictwo ma mi do zaoferowania, jaki rodzaj literatury wydaje. Następnie analizuję warunki współpracy, jeśli nie są one zbyt rygorystyczne (niestety, u mnie ścisła terminowość nie wchodzi w grę), i są korzystne dla obu stron – jestem skłonna przystać na propozycję. 
Marcin: Produkt. Nie zwracam uwagi na wydawcę, ale na książkę, którą oferuje. 
Silaqui: Wolę współpracować z portalami: daje mi to możliwość wyboru ciekawych książek bez względu na ich wydawców. Gdybym jednak miała wybierać, to jedynym kryterium byłyby oczywiście książki. Jak wiecie, czytuję tylko fantastykę, dlatego preferuję wydawnictwa specjalizujące się w tej gałęzi literatury. Z drobnym wyjątkiem: mówię zdecydowane NIE selfpublishingowi. Choćby blurby były smakowite, to już nigdy nie zafunduję sobie wątpliwej przyjemności brnięcia przez akapity surowego tekstu. 

Co myślicie o osobach, które "biorą wszystko jak leci", niejednokrotnie przedkładając ilość nad jakość? 
Oceansoul: Po prostu nie czytam takich blogów. A od takich osób zawsze dużo bardziej dziwiła mnie postawa wydawnictw, które takim osobom wciąż przysyłają książki - to aż dziw, że wielokrotnie podmioty związane z literaturą tak bardzo nie chcą (albo nie potrafią) ocenić jakości recenzji. Łatwo odnieść wrażenie, że współpracują właściwie z każdym, kto wyciągnie rękę po książki, a jakość tekstu ma znaczenie marginalne. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich wydawnictw, ale łatwo samodzielnie zauważyć, których recenzji jest najwięcej i które niekoniecznie prezentują sobą wysoki poziom. 
Fenrir: Jak napisałem wcześniej - w takich przypadkach bardzo szybko brakuje chęci, bo ile można ckliwe romanse przeplatać twardym science fiction? Dobór naturalny funkcjonuje tu naprawdę nieźle. 
Dada: Myślę, że ich kariera jest/będzie krótsza niż osób, które bardziej racjonalnie podchodzą do sprawy i staranniej dobierają lektury. Przy czym warto pamiętać, że są i tacy, którzy łączą ilość z jakością (mimo kryzysu czytelnictwa, w każdym miesiącu na rynku przybywa od kilku do kilkunastu książek, które są co najmniej dobre, zatem jest to osiągalne), więc nie można wrzucać wszystkich do jednego worka. Istotną kwestią jest też nie to, ile blogerzy biorą książek, ale na jakie warunki się godzą, aby dostawać ich coraz więcej – innymi słowy, jeżeli przedkładają ilość nad jakość, lecz nie książek, a właśnie własnego bloga. Blog nie może zmienić się w slup ogłoszeniowy bądź/i zbiór pseudorecenzyjnych laurek, których stanowią formę „zapłaty” za przesłaną przez wydawnictwo książkę. Przynajmniej ja takie miejsca omijam szerokim łukiem, nie przedstawiają dla mnie żadnej wartości. 
Oisaj: Koszmar, psucie wizerunku blogerom, robienie z siebie tablicy ogłoszeniowej i czasem do tego skrajna niekompetencja. 
Złapany: Pytanie odbieram jako lekko tendencyjne i sugerujące odpowiedź. A tymczasem uważam, że nie można oceniać osób piszących bardzo dużo jednoznacznie negatywnie, bo można się na takiej opinii przejechać. Znam blogerów, którzy produkują masę tekstów, co sprawia wrażenie, że recenzują wszystko, co im wpadnie do rąk, ale jednak pozostają w tym dobrzy. Oczywiście, są też tacy, u których faktycznie ważniejsza jest ilość, wtedy jest to odczuwalne i raczej jednoznaczne do oceny. Ale zostawmy to, niech każdy idzie taką drogą, na jaka ma ochotę, zwycięży jakość. 
Q: Takie podejście to mijanie się z celem. Po pierwsze, jeśli mam się męczyć nad książką tylko po to, żeby później dostać kolejną, która może lepiej mi podejdzie to wolę sobie odpuścić. Zmęczenie tematem widać później w tekście. 
FUNtastyka: Krótka notka o autorze, streszczenie fabuły, podsumowanie wrażeń z lektury, a to wszystko zamyka się w pięciuset słowach - niestety większość internetowych recenzji (a raczej recek) oparta jest o taki schemat i absolutnie go nie trawimy. No i jeszcze te wszystkie blogi, gdzie nie ma żadnej negatywnej opinii, a newsy to praktycznie przekopiowane newslettery od wydawcy, przecież tego się nie da czytać, nie wspominając już nawet o kierowaniu się przy zakupie opinią takiego blogera. 
Ktrya: Co tu można o takich osobach myśleć... Jeśli potrafią sprostać tak licznym zobowiązaniom, przeczytać każdą książkę niemal każdego rodzaju i ją zrecenzować – to w okej, ich sprawa. Jeśli owe osoby czerpią z tego przyjemność, a wydawnictwa nie widzą w tym przeszkód, obie strony są zadowolone, to nie mnie oceniać takie osoby. Gorzej, jeśli biorą wszystko jak leci, a potem znikają... 
Marcin: Mało precyzyjne pytanie - w sensie, że biorą też kiepskie książki i o nich piszą, czy tyle piszą, że teksty słabe? To kwestia tego, czy wyrabiają z pisaniem. Ich sprawa. A jakość tekstu weryfikują czytający. To już do oceny czytelników (oceny: czy im się podoba, a nie czy jest merytoryczne - internauci przedkładają to pierwsze nad drugim). I pracowników działu promocji: według mnie kiepskie recenzje są nieprzydatne, bo choćby pozytywne - jak cytować czy linkować do bzdur? 
Silaqui: Gdy ktoś czyta książki kucharskie przeplatane traktatami filozoficznymi, od czasu do czasu liźnie twardą fantastykę, poprawi paranormalem i nędzną obyczajówką: jestem pełna podziwu. A raczej byłabym, bo dobre wrażenie zanika po przeczytaniu kilku „recenzji” takiego delikwenta. Ani to znamion recenzji nie posiada, ani czasem nawet na miano opinii nie zasługuje. Przy takim miesięcznym pochłanianiu wszystkiego jak leci recenzowanie ogranicza się do pustych banałów, popartych milionem cytatów i fragmentami blurbów. Dla mnie, jako czytelnika, wizyta na blogu osoby zbyt zachłannej jest zwykłą stratą czasu. Ma to też drugi, równie negatywny wydźwięk: jeśli potencjalny przyszły czytelnik szuka wartościowej opinii o książce, trafi na takiego pseudorecenzenta, to może nieźle się do lektury zniechęcić lub, co gorsze: zachęcić do książki, która na uwagę nie zasługuje. 

Czego nie lubicie u wydawnictw, którym z nich udało się was do siebie zniechęcić? 
Oceansoul: Tu mogę napisać tylko z drugiej ręki, gdyż to moi redaktorzy naczelni komunikują się z wydawnictwami, ale na pewno nie lubimy, kiedy ktoś po prostu nie odpisuje na maile (albo robi to niezwykle opieszale) i nie wiadomo, czy jakąś książkę wysłano, czy też nie, czy może mail od nas zagubił się wśród innej korespondencji. Konkretna, zwięzła komunikacja potrafi wiele ułatwić. 
Fenrir: W sumie to raczej mało takich oficyn jest - na całe szczęście. Ale głównie chodzi tutaj o "niepłacenie" recenzentowi - nie mówię tu o pieniądzach, lecz o pełnoprawnych egzemplarzach książek, jeśli wcześniej czytaliśmy z tzw. "szczotek" czy też zbindowanych wydruków. Na szczęście gros wydawnictw zachowuje się pod tym względem jak najbardziej profesjonalnie. A i obrażanie się za negatywne recenzje też odeszło już chyba do lamusa. Przynajmniej w światku fantastycznym. 
Dada: Tego samego, czego nie lubię u ludzi – czyli chociażby olewania mojej osoby. Protekcjonalne traktowanie również nie jest zbyt miłe. Wszelkie głupie odzywki czy tym podobne zagrania są moim zdaniem niedopuszczalne. Prosty przykład: przez to, co działo się na fanpage’u Fabryki Słów oraz przez brak odpowiedzi na moje maile (mimo wcześniejszego nawiązania kontaktu i rzekomego wpisania mnie na listę blogerów współpracujących), całkowicie straciłem szacunek do tego wydawnictwa. Zaznaczę, że nie pochwalam agresywnej postawy roszczeniowej czy to czytelników, czy blogerów, ale, bądź co bądź, obie grupy to klienci, dlatego nie rozumiem, jak można odnosić się do nich w sposób lekceważący. To nieprofesjonalne, nawet – czy wręcz: zwłaszcza – jeżeli stanowią oni mały odsetek nabywców książek danego wydawnictwa. Pewną niechęć – choć lepiej nazwać to zdziwieniem lub niezrozumieniem – odczuwam też do wydawnictw, które nie korzystają z możliwości kontaktu z czytelnikiem, jakie są współcześnie dostępne, czyli chociażby fanpage’a na Facebooku. Tylko na nielicznych coś rzeczywiście się dzieje, jest prowadzony dialog z czytelnikami, tworzy się pewna wspólnota. To bardzo pozytywnie wpływa na wzajemne relacje. Wzorem do naśladowania w moim przekonaniu jest Andrzej Miszkurka z Wydawnictwa MAG, który od dłuższego czasu robi świetną robotę na forum wydawnictwa: wyczerpująca odpowiada na pytania – nawet wielokrotnie powtarzane – wyjaśnia dlaczego dana książka się nie ukaże czy z jakiego powodu zrezygnowano z jakieś serii, bierze pod uwagę zdanie czytelników, czasem sam o nie pyta, etc. 
Oisaj: Nie mam z tym wielu doświadczeń. A zniechęciła mnie Fabryka Słów, udało mi się od nich dostać książkę, ale poczułem się jakoś tak dziwnie, jak połączenie natrętnej muchy z robotnikiem, tak bezosobowo. 
Złapany: - Niektóre wydawnictwa swoją postawą zdają się sugerować, że recenzentom chodzi tylko i wyłącznie o to, żeby dostać książkę. Takie odnoszę jedynie wrażenie, książki do recenzji otrzymuję ze stron, z którymi współpracuję, nie załatwiam ich sam, jednak wydaje mi się, że to wrażenie nie jest pozbawione podstaw. Weźmy taką Fabrykę Słów. Odzywają się, owszem, książki przysyłają, owszem, ale w wersji "przedfinalnej", z oznaczeniami, że jest to wersja recenzencka. Później z kolei recenzent nie otrzymuje egzemplarza już po łamaniu i ostatecznie gotowego. Jest to w jakimś sensie brak szacunku dla tego, który stara się rzetelnie ocenić produkt. Dla przeciwwagi trzeba wspomnieć o MAGu, jako o wzorze w takich przypadkach. Kiedyś otrzymałem od nich książkę z białą okładką, jakiś czas przed premierą. Przeczytałem, recenzja została napisana i opublikowana, a po jakimś czasie doszła do mnie normalna wersja owej powieści. Tak należy postępować. Wzajemny szacunek to podstawa. Tego nie ma u Fabryki i to mnie do nich zraziło. Teraz jeśli ich recenzuję, to tylko stare pozycje, z własnych zbiorów. 
Q: Psucia książek. Złych doświadczeń jeszcze nie posiadam.
FUNtastyka: Pretensji o wytykanie recenzowanym książkom wad i dawanie niskich ocen. Na szczęście współpracujemy z wydawcami którzy nie mają takowych zapędów, ale jest też jedno wydawnictwo w którym nie jesteśmy za bardzo lubiani... 
Ktrya: Przede wszystkim brak współpracy. Dostałam sporo bardzo ciekawych propozycji współpracy, często od wydawnictw bardzo znanych i mniej lub bardziej cenionych przez czytelników, gdzie wydawcy proponowali dłuższą (by nie rzec stałą) współpracę. Po wymienieniu kilku mejli, wybraniu tytułów do recenzji i podaniu adresu, egzemplarzy recenzenckich czasem nie otrzymuję w ogóle, nawet po ponownym kontakcie z wydawcą i rzekomo ponownej próbie przesyłki. Nie podaję adresu, ot tak, tylko w konkretnym celu. Druga sytuacja: po otrzymaniu przesyłki z większą ilością tytułów niż zamówiłam i stopniowym przesyłaniu linków do recenzji, nie otrzymałam już żadnej odpowiedzi od wydawnictwa, ani wcześniej zapowiedzianych przez wydawcę mejli z katalogami zapowiedzi i nowości wydawniczych, ani informacji, że nie są już zainteresowani współpracą. Wiele blogerów narzeka na brak odpowiedzi wydawnictw na mejle dotyczące propozycji nawiązania współpracy. Nie jest to miłe, owszem. Ale zdecydowanie bardziej razi, kiedy sami chcą podjąć z tobą współpracę, a potem jest kompletna cisza. 
Marcin: Jako bloger mam małe wymagania względem wydawców: ja to robię za darmo, jako hobby, jest to dla mnie bezkosztowe, więc jak mi nie odpiszą czy powiedzą, że czegoś nie wyślą, nic nie tracę. Ich decyzja. Nie lubię tylko, gdy po tym, jak recenzowało się z tzw. szczotki nie dosyłają książki. Ja swoją część umowy wypełniłem: opublikowałem rzetelną recenzję. Ich część to dostarczenie mi produktu w ramach "zapłaty". 
Silaqui: Najbardziej: braku dystansu i zrywania współpracy po jednej negatywnej recenzji. Zdarzyło się to Kronikom na szczęście tylko raz, ale niesmak pozostał. Drugą sprawą jest pozostawianie recenzenta tylko z przedpremierową wersją książki: niby szczotka to też książka, ale pełnoprawny egzemplarz lepiej prezentuje się na półce. 

Jak widzicie przyszłość "współprac", jest szansa na zmianę na lepsze, czy też stanie się to sprawą marginalną, a blogosfera wróci do czasów, w których recenzować będą raczej pasjonaci kupujący książki niż ci, co książki otrzymali? 
Oceansoul: Blogosfera jako taka z pewnością nie wróci do korzeni, raczej będzie się komercjalizować coraz bardziej. Choć wciąż w gronie najpopularniejszych i najpoczytniejszych blogerów, przeprowadzających kampanie reklamowe znane w całym kraju (jak Kominek, Fashionelka, Segritta, etc.) nie przewiduję obecności blogerów książkowych - to chyba zbyt niszowy temat mimo wszystko, by mogli konkurować liczbą odsłon z blogami "lajfstajlowymi", modowymi, kulinarnymi i innymi. 
Fenrir: Jeśli zmianę na lepsze rozumiemy jako większą selekcję i więcej bardziej złożonych akcji promocyjnych (widać już poprawę w tej materii, ale nadal daleko do ideału), to tak widzę to właśnie ja. Często już zaciera się granica między blogerem a portalem, a nawet jeśli ta istnieje, to jest już całkiem dużo okazji do zdobycia naprawdę niezłych treści, i to jeszcze przedpremierowo. A to fajny profit wynikający z całokształtu współprac. 
Dada: Musi zmienić się nastawienie zarówno wydawnictw, jak i blogerów, bez tego nic się nie zmieni w temacie współprac, a jeśli już, to na pewno nie na lepsze. Niestety wśród blogerów zawsze znajdzie się ktoś, komu będzie wszystko odpowiadać i przystanie na każde warunki, byle tylko dostał darmową książkę. Podobnie zawsze znajdą się osoby, które będą kogoś takiego czytać (najczęściej są to po prostu blogerzy podobnego typu). W moim przekonaniu istotną cechą polskiej blogosfery książkowej mającą negatywny wpływ na rozwój współpracy jest brak wiary blogerów we własne możliwości. Iluż wśród nas malkontentów! Co chwilę gdzieś czytam, że to się nie uda, tamto nie ma sensu, i w ogóle to lepiej nie wychylać głowy i cieszyć się z tego, co jest, bo lepiej i tak nie będzie. Jesteśmy tak traktowani, jak dajemy się traktować. I trochę szkoda, że zamiast wspólnie starać się poprawić sytuację, wzajemnie utwierdzamy się w przekonaniu, że nigdy nie będzie lepiej. A pytam: dlaczego niby nie? Mimo wszystko wolę być Ciamajdą, któremu się co prawda nie udawało, ale chociaż próbował, niż Marudą, który tylko dreptał tu i tam i narzekał. 
Oisaj: Trudno powiedzieć, widzę jednak dwie drogi. Podejrzewam, że wydawnictwa w końcu ograniczą się tych naprawdę dobrze piszących ( tu nie mam szans ), mocno opiniotwórczych albo pojawią się firmy "pośredniczące", chyba ten ostatni trend już zaczyna się pojawiać. 
Złapany: Wszystko zależy od jakości pojawiających się recenzji. Jeśli ludzie pracujący w wydawnictwach zaczną dostrzegać regres w sferze recenzenckiej blogosfery, teksty coraz gorszej jakości, wówczas sytuacja może ulec pogorszeniu. Wszystko zależy jedynie od nas samych, od ciągłego doskonalenia warsztatu i pisania nie z musu, ale z pasji. Wtedy wszystko pójdzie w dobrym kierunku, a zadowoleni będą zarówno recenzenci, jak i wydawnictwa. 
Q: Internet jest niepodważalną potęgą i zmienić to może jedynie globalne odcięcie prądu. Znaczenie blogerów na pewno będzie rosło. Szczególnie patrząc na takie inicjatywy jak Śląscy Blogerzy Książkowi, którzy z odmętów internetu wychodzą również do prawdziwego świata i w nim coraz intensywniej działają. 
FUNtastyka: Nie wydaje nam się, żeby w najbliższym czasie coś się miało zmienić - większość blogosfery będzie przedłużeniem działów marketingu wydawców. 
Ktrya: Nie wierzę w powrót czasów, kiedy blogosfera, czy to książkowa czy inna, istniała bez współprac i sponsorów, lecz opierała się na samej pasji pisania i dzielenia się „sobą”. Rozrost blogosfery to skutek właśnie tych licznych współprac. Dla nas dużą wartość ma czas. To, co kiedyś dla wielu wydawało się być bezproduktywną formą spędzania czasu, na którą mogli pozwolić przede wszystkim nastolatkowie, dzisiaj jest sposobem na dodatkowy zysk, choćby w formie książek. A na to ludzie czas potrafią znaleźć i w ten sposób blogowanie stało się opłacalne. 
Marcin: Internauci są coraz bardziej nieufni wobec profesjonalnych dziennikarzy. Nie wiem, czemu. Nagle zaczynają uważać, że profesjonalista to snob i nie oceni czegoś tak dobrze, jak amator z bloga. A więc wartość blogów będzie rosła. Te największe zaś już teraz stają się dla autorów źródłem dochodów - i tak będzie: najwięksi i najlepsi sami staną się profesjonalistami. 
Silaqui: Wszystko zależy od wydawców. Jeśli przestaną słać egzemplarze dosłownie każdemu, jeśli wprowadzą większą selekcję recenzentów: blogosfera książkowa może odzyskać ducha, jakiego dało się wyczuć dwa czy trzy lata temu. Nie odmawiam nikomu prawa spisywania swoich wrażeń po lekturze, ale obecne przekopywanie się przez dziesiątki nędznych blogów jest zniechęcające i irytujące. Chwilami człowiek zastanawia się, czy przypadkiem książki czytają dysleksyjni gimnazjaliści…

Pisać krótko i przystępnie czy może raczej dłużej i zagłębiając się w szczegóły? Co, według Ciebie, jest lepsze dla blogera, a co bardziej wartościowe dla blogowego recenzenta? 
Oceansoul: Długo i szczegółowo. Z mojej perspektywy recenzja ma być tekstem krytyczno-literackim, o dobrej tak treści, jak i formie. Czytam recenzje, żeby dowiedzieć się z nich czegoś, co dotyczy książki - a nie czegoś, co dotyczy recenzenta (a o tym ostatnim są z reguły krótkie recenzje - czyli o tym, czy recenzentowi się podobało, gdzie kupił książkę albo jak długo ją czytał; to mnie - jako czytelnika - tak naprawdę nie interesuje, ponieważ ważniejsze jest to, co 'siedzi' w tej książce i czy dzięki temu ma ona szansę spodobać się mnie i innym osobom odwiedzającym blog; takim aspektom z kolei siłą rzeczy trzeba poświęcić trochę miejsca, powynajdywać nawiązania, odnieść się nie tylko do treści, ale i do stylu, miejsca książki wśród innych pozycji tego gatunku, i tak dalej). Gdybym była pracownikiem wydawnictwa, to współpracowałabym właśnie z tymi blogerami, których pisanie uważam za wartościowe i których teksty reprezentują sobą wysoki poziom. Skoro jednak cała masa recenzentów "odbębniaczy" wciąż ma o czym pisać, to najwidoczniej wydawnictwa (a przynajmniej część z nich) inaczej do tego podchodzą i albo recenzji nie czytają, albo wystarcza im spojrzenie na czynnik ekonomiczny (tu - liczbę odsłon czy unikalnych odwiedzających), zaś aspekt jakościowy pomijają. 
Fenrir: Jestem raczej zwolennikiem pisania w miarę zwięzłego, bez analizowania każdego wątku po kolei (wyjątkowo nie lubię tekstów, w których autor analizuje po kolei zachowania danego bohatera w takich a takich sytuacjach), ale też nie zbyt krótkiego. Dobrze jest uchwycić "ideę" (chociaż jest to czasami cholernie trudne) i tego się trzymać. No i nie pisać non-stop tylko o kilku stałych elementach każdej książki, jak np. fabuła czy bohaterowie. 
Dada: Blogerzy książkowi z założenia piszą dla ludzi, którzy dużo czytają, więc długość tekstu nie powinna stanowić problemu dla czytelników ich blogów. Trzeba jednak zwracać uwagę na inne kwestie – w pierwszej kolejności charakter bloga oraz to, dla kogo piszemy. Krótsze teksty, lżejsze i zdradzające mniej treści, mogą trafić do szerszego grona odbiorców, bardziej wnikliwe i obszerne recenzje oznaczają selekcję – są odpowiednie dla fanów danej literatury czy autora, lecz zwykłych czytelników mogą odstraszyć. Nie bez znaczenia jest również czas – dziś każdy ma go zbyt mało, więc kondensacja treści w recenzjach może okazać się właściwym krokiem, nawet, jeżeli dla niektórych tematów wartych omówienia może nie starczyć miejsca. Oczywiście podział na „krócej = mniej dokładnie” i „dłużej = bardziej dokładnie” bywa mylący. Jeden bloger w trzech akapitach może lepiej oddać sens książki, niż inny na trzech stronach maszynopisu, dlatego najważniejsze w moim przekonaniu są: znajomość tematu, zdolności interpretacyjne oraz – całkiem po prostu – umiejętności w operowaniu słowem pisanym. Potrzebuje tego zarówno bloger, jak i blogowy recenzent. 
Oisaj: Tutaj sytuacja jest prosta, jestem blogerem i nie umiem pisać długich recenzji/opinii, taka forma wydaje mi się też najlepsza dla przekazania istotnych informacji i zachęcenia znajomych do przeczytania. Blogowy recenzent to już inna liga, taki koleś powinien pisać dłuższe formy, zna się, aspiruje, to niech się bardziej postara :) 
Złapany: Na to pytanie nie ma chyba jednoznacznej odpowiedzi. Każdy zaglądający na bloga czytelnik może oczekiwać od recenzji czegoś innego. Każdy styl pisania recenzji ma swoje wady i zalety. Mogę się więc wypowiedzieć jedynie w swoim imieniu, wszystko inne, byłoby spekulacją. Ja, jako czytający recenzje, nie oczekuję od niej masy szczegółów, bardziej określenia tego czy bohaterowie są dobrze opisani, czy fabuła ma ikrę, czy dana powieść odnosi się do innych dzieł konkretnego autora, a może nawiązuje do innych dzieł popkultury? Przy okazji oczekuję, że recenzent nie zdradzi zbyt wielu szczegółów fabularnych, powstrzymanie się od spoilerów to dobro nadrzędne, wielu czyta bowiem recenzję zanim sami daną książkę wezmą do ręki, traktując tekst jako swego rodzaju drogowskaz. 
Q: W dobie internetu i ogólnej dostępności najlepsze jest właśnie to, że każdy może pisać tak jak mu się podoba. A odbiorca może wybrać między każdą opcją. Nie ma lepszej wersji. Choć przypuszczam, że w czasach ogólnego pośpiechu więcej czytelników zdobędzie osoba pisząca krótsze teksty. Jeśli komuś zależy przede wszystkim na ilości odbiorców to powinien wybrać krótszą formę. Wszyscy inni powinni pisać tak jak im się podoba. 
FUNtastyka: Zawsze, kiedy staramy się robić to pierwsze, wychodzi to drugie. O ile jest ciekawie, to nikt wchodzący na bloga dotyczącego literatury nie powinien mieć pretensji o długość tekstu. Działa to zresztą w obie strony, bo czasem kilka celnych uwag zawartych w trzech zdaniach daje lepszy obraz recenzowanej pozycji niż rozwlekła analiza zagłębiająca się w każdy szczegół. 
Ktrya: Jak pisać... To zależy od samego blogera i jego preferencji, a także od opisywanej książki. Dobrze wiemy, że ludzie nie lubią czytać długich tekstów i w takich przypadkach ich „czytanie” ogranicza się do zerknięcia na ocenę. Z drugiej strony długi tekst świadczy o tym, że książka nie jest przeciętna, bo o takich czasem trudno jest napisać nawet krótką opinię. Długa i szczegółowa opinia/recenzja pokazuje, że w jakiś sposób książka poruszyła blogera i ewentualnie zainspirowała do omówienia jakiegoś tematu. Jak ktoś się mianuje krytykiem literackim czy zawodowym recenzentem to wiadomo, że od takiej osoby oczekuje się profesjonalnego omówienia krytycznego, które cechuje m.in. dłuższa forma i zagłębianie się w szczegóły. A bloger niech pisze zgodnie z własnym sumieniem. 
Marcin: To raczej pytanie o charakter bloga. Blog ma być krytyczno-literacki (czyli dla małej grupy wyrobionych czytelników), czy ma oceniać książki (bo to wcześniejsze to omawianie i oceny wcale w sobie zawierać nie musi)? Większość wybiera to drugie, ja na natemat.pl też. Bo internauta ma tyle bodźców w sieci, że nie lubi skupiać się dłużej na tylko jednym Zresztą, ja nie omawiam na blogu książek, filmów i komiksów, a je oceniam i polecam bądź odradzam zakup/wybranie się do kina. Dlatego teksty pisze stosunkowo krótkie. 
Silaqui: Uwielbiam pisać i czytać długie recenzje, takich też szukam w sieci. Zdaję jednak sobie sprawę z tego, że im więcej znaków ma tekst, tym mniej ludzi go przeczyta. Nie czarujmy się: żyjemy w świecie, w którym liczy się każda sekunda, również ta poświęcona na czytanie wypocin internetowych recenzentów. Zależność jest prosta: im dłuższa recenzja, tym mniej uważnych czytelników i jeszcze mniej komentarzy realnie odnoszących się do tekstu. Ale powiem jedno: kompletnie się tym nie przejmuję, bo i nie mam aspiracji na najbardziej poczytnego recenzenta fantastyki. 

By was dalej nie męczyć zapytam o jedno: jak brzmiałyby wasze odpowiedzi? Czyje wypowiedzi są wam najbliższe? Zapraszam do dyskusji :)

51 komentarzy:

  1. Wygląda na to, że najwięcej wspólnego mam z Oisajem. Kto by pomyślał.;) A dalej, ostrzegam, jest już czysty strumień świadomości.

    Zakładając swojego bloga postanowiłam pisać tekst o każdej książce, jaką przeczytam (w przeciwnym wypadku szybko skończyłoby się moje blogowanie, bo mam skłonności do odpuszczania sobie każdego niekoniecznego wysiłku). Nie wszystkie książki nadają się do jakiejkolwiek analizy, niektóre to tak płytka rozrywka, że i 500 słów tekstu trudno uciułać.;) Poza tym, nie oszukujmy się: nie umiem pisać.

    Oraz: widzę, że FS nie cieszy się szczególnym uznaniem wśród blogerów. Też mnie wkurza brak egzemplarzy finalnych, ewentualnie wykłócanie się o każdy (na szczęście nie ja muszę to robić). W ogóle staram się unikać prebooków, bo nie lubię recenzować na konkretny termin, ale z mojego doświadczenia wynika, że otrzymanie popremierowego egzemplarza do recenzji w Fabryce graniczy z cudem. Za to świetnie mi się współpracuje z Rebisem, Czarnym i Literackim, a swego czasu też krótko ze Światem Książki i Prószyńskim. I łączę się z Tobą, Sil w unikaniu selfpublishingu. Raz, że ebooki mi się strasznie kiepsko czyta, dwa, ze najczęściej już jeden akapit wystarczy, żeby wiedzieć, że taka książka jest słaba (a w każdym razie słabo napisana).

    No i podejrzewam, że wydawcy z czasem będą selekcjonować blogi do współprac. Chciałabym, żeby kryterium był poziom tekstów, ale może nim być też liczba wyświetleń czy unikalnych użytkowników. Tak czy siak, nie załapię się.

    A na koniec prośba do Ciebie - mogłabyś zmienić kolor tekstu postu na ciemniejszy? Strasznie kiepsko mi się to czyta...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, ale to dość zaskakujące.;)

      Usuń
    2. Piękne miałaś założenia :) Ja niby miałam podobnie, gdy już zaczęłam tutaj opisywać książki, i przez pierwszy rok recenzowania prawie mi się to udawało. Później zrobiłam się trochę bardziej leniwa, później doszła babcia, praca...

      Ja na Twoje pisanie nie narzekam, nie marudź mi tutaj :P

      FS od dawna wkurza czytelników, ale wychodzi na to, że IM WOLNO.

      Ciągle naiwnie wierzę, że gdyby to jakość tekstów była kryterium, to jakimś cudem bym się załapała.
      I właśnie, czemuż o zdanie podobne do Oisaja tak cię zaskakuje?

      Usuń
    3. Pewnie dlatego, że Oisaj nie jest młodą kobietą.;) A tak poważnie, jakoś zawsze miałam przeświadczenie, że nasze poglądy bardziej się różnią.

      Usuń
    4. PS. Dziękuję za przyciemnienie tekstu:)

      Usuń
    5. O widzisz, ten wpis przydał się na coś :)

      Przyciemnienie tekstu zajęło mi chwilkę. Podświadomie wiedziałam, gdzie zmienić kod i przy drugim podejściu się udało ^^

      Usuń
    6. Będąc młodą kobietą...... ;)

      Usuń
    7. Te warkocze w avatarze mogą przeciwnika wprowadzać w błąd :)

      Usuń
  2. Stworzyłem bloga tylko po bo, by otrzymywać darmowe egzemplarze od wydawnictw. Wiadomo - kasy brak, biblioteka zaopatrzona fatalnie, a tyle ciekawych książek wychodzi. Ale! Po kilku tygodniach zmieniłem swoją postawę. Pisanie spodobało mi się dużo bardziej niż przypuszczałem, zwłaszcza, że zauważyłem poprawę jakości swoich tekstów. To była dla mnie największa nagroda.

    Wybór wydawnictw zależy od książek, które wydają. Tyle. No i opiniami o współpracy z nimi.

    Blogerów przekładających ilość nad jakość, według mnie, czeka różowa przyszłość. Trzy teksty w tygodniu, z których ludzie zapamiętają tylko ocenę, nawet obecnie cieszą się sporą popularnością. Im więcej postów tym większy ruch na blogu. A czego chcieć więcej, niż oceny... Myślę, że te średnie blogi znikną, a zostaną tylko te wartościowe, z przemyślanymi tekstami, i te robione na odwal z masą recenzji. Nie, żeby każdy z masą recenzji był na odwal, ale zapewne sporo jest takich.

    A sposób pisania zależy tylko i wyłącznie od blogera. Każdy sposób znajdzie swoich amatorów, trzeba tylko zdecydować dla kogo piszemy.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że się do tego przyznajesz. Nie każdy by porafił :)

      Możesz mieć rację: ludzie lubią ładnie i łatwo podaną informację, nie lubią czytać tekstów, które wymagają zaangażowania.

      Usuń
  3. O, nie spodziewałabym się, że aż trzy osoby wymieniły Fabrykę Słów jako negatywny przykład. :-) Ostatnie pytanie dało mi do myślenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego, co mi wiadomo, osób sarkających na politykę FS jest zdecydowanie więcej.
      W jakim sensie dało ci do myślenia?

      Usuń
    2. ja też się tego nie spodziewałam, a co do ostatniego pytania to odpowiedź Dady przypadła mi do gustu i sama próbuję to osiągnąć - nie przepadam za dużymi recenzjami - lubię konkrety i jak recenzja zainteresuje mnie książką, a by Min piszesz dość konkretnie i nie za dużo, więc dla mnie jest ok;)

      Usuń
    3. @Aleksandra, głównie w kwestii długości. Ja generalnie nie lubię pisać dużo i nie sądzę, by moje teksty mogły być nazywane "recenzjami", co najwyżej "opiniami", ale za każdym razem, jak napiszę coś dłuższego, mam wrażenie, że nikt nie będzie chciał tego czytać. A przecież teoretycznie dla blogerów książkowych długość nie powinna być problemem.

      Usuń
    4. @Minewra: tu wychodzi podstawowy dylemat: czy chcemy być popularni, czy raczej pisać recenzje dla pasjonatów? I jedno i drugie da się robić dobrze. Ja odrzuciłam łatwość nad rozwlekłość i jakimś cudem kilku czytelników przy mnie zostało :)

      Usuń
  4. Ech, a ja mam mieszane uczucia. Wybaczcie, bo pewnie włażę z buciorami brudnymi (lub w klapkach KUBOTA) na czyjeś eleganckie przyjęcie, ale ja zawsze mam wątpliwości. Być może to tylko moja głupia, idealistyczna i naiwna wiara w to, że miłość do książek, do pisania o nich jakoś kłóci się z tym bombardowaniem wydawnictw z prośbami o egzemplarze darmowe.

    Już samo założenie bloga w celu chapania nowości brzydzi mnie. Trudno, może się komuś nie podobać to, co piszę. W innych przypadkach boję się, że blogowanie z przygody, intelektualnego wyzwania zamienia się w "pracę na polu", w mechaniczne seks z książką, którą trzeba zaliczyć.

    tak to widzę.

    Nie wspominając już o fetyszyzowaniu nowości wydawniczych, które u niektórych blogerów są wartościowe, bo są właśnie nowe, pachną farbą i błyszczą na półce.

    Nie moja półka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właź, panosz się ile tylko chcesz, przyjmę Cię z otwartymi ramionami :)

      Właśnie, kłóci się nie tylko w Twoim odczuciu, i stąd między innymi ten post. W sumie miało być tak, że miałam sobie sama ponarzekać na paskudnych wyłudzaczy książek, a że w międzyczasie pojawił się inny projekt, to wyszło co wyszło :D

      Zakładających bloga dla darmowych książek jest multum. I takowe indywidua pytają się potem na forum nakanapie: mam bloga dwa miesiące, które wydawnictwa wyślą mi książki? Nóż się w kieszeni otwiera, druga rocznica bloga zdaje się być niczym w porównaniu z oseskami, co milion współprac zaliczyły, drugie tyle książek przeleciały i wypluły "recki" na ich temat.

      Nowości są fajne, naprawdę nowa powieść Carrolla mnie cieszy i aż oczyska mi się błyszczą gdy patrzę na jej okładkę.
      Ale na swoją obronę mam jedno: jak już uciułam jakiś grosz, to moje zakupy obejmują raczej starsze książki (lub stare w nowym wydaniu, jak to miałam z Diuną). Tylko jarania się zapachem farby nie pojmuję, ale to pewnie przez o, że nie posiadam zmysłu węchu :P

      Usuń
    2. Gospodyni pozwoli, że sobie offtopnę: a do środka tego nowego Carrolla już może zaglądałaś? Bo z jednej strony mój związek z tym autorem bywa trudny, a z drugiej książka mnie intryguje. Warto?

      Usuń
    3. Jeszcze nie zaczęłam: dzisiaj dotarły do mnie trzy książki, z których jedna powinna być u mnie już od miesiąca, zatem chwilowo bawię się w space operę w "Ziarnach Ziemi", a na Carrolla przyjdzie czas tuż po nich.
      Sama boję się "Kąpiąc lwa": opowiadania zawarte w "Kobiecie" nieco mnie zawiodły (chyba dla UF pisałam wtedy recenzję), ale objętość książki i wrodzona naiwność nastawiają mnie pozytywnie do lektury :D

      Usuń
    4. Ja z Carrollem spotkałam się jak dotąd tylko w "Krainie Chichów" - ładnych parę lat minęło, a ja do tej pory nie wiem, co o tym myśleć.;) choć Raczej na plus, dlatego zastanawiam się nad "Kąpiąc lwa".

      Usuń
    5. Ja kilka jego książek mam na koncie, zaczynałam od "Kości księżyca" i z starszych książek chyba zaliczyłam wszystko, łącznie z "Krainą Chichów" :)

      Usuń
    6. Imho nowego Carrolla bardzo warto, dawno tak dobrego nie czytałam (chyba najlepszy po "Krainie..." i "Kościach...", a czytałam większość jego powieści). Na dodatek Carroll tym razem bardzo mocno poszedł w fantastykę, i to taką trochę dickowską, rzekłabym. W razie czego dziś lub jutro powinna być u mnie recenzja, to zapraszam. :)

      Usuń
    7. Kusisz Ociu, czekam z niecierpliwością.:)

      Usuń
    8. Ocia, poprawiłaś mi humor i zmotywowałaś do szybszego przeczytania Cobley'a :D

      Usuń
  5. Dla mnie współpraca zawsze będzie dodatkiem, przede wszystkim z racji tego, że nie mam czasu by wywiązać się z dużej ilości "obowiązkowych" lektur. Myślę, że współprace są o tyle ważne, że dają nam, blogerom, możliwość tworzenia kolejnych postów, nie tylko tych dotyczących wygrzebanych gdzieś z czeluści biblioteki przykurzątek, ale i nowości, na które niektórych z nas zwyczajnie nie byłoby stać (a wielu anonimowych czytelników szuka właśnie takich recenzji - widzą coś na wyspie w Empiku i chcą wiedzieć, czy warto). Z drugiej strony jednak nigdy nie mogę się zebrać na odwagę i poprosić o konkretną książkę - silna grupa blogerów żebrzących gdzie popadnie sprawia, że automatem można być zakwalifikowanym do tego mało zacnego grona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio stanąłem jak wryty w Matrasie na widok książki Szewczyka i Szabłowskiej, zapragnąłem ją posiąść miłością ogromną i nieracjonalną.
      I pierwszy raz napisałem żebrając o konkretny tytuł, maila pisałem prawie 2 godziny, a odczucia były mieszane. Zobaczymy co będzie.

      Usuń
    2. Oisaj, ja na taką okoliczność w końcu przygotowałam sobie szablon (przyznam, że głównie na użytek wydawnictw, z którymi i tak współpracuję, ale nie przysyłają ofert, tylko sama wybieram z zamieszczonych nowości) - raz, ze mordować się nie trzeba (tworzenie go zajęło mi jakąś godzinę, a to ledwo kilka zdań jest), dwa, że w takich przypadkach maile i tak są łudząco podobne, bo wzbraniam się przed zasypywaniem wydawnictw elaboratami. A jak komuś się nie spodoba suchy styl, to trudno.;)

      Usuń
    3. Wydawnictwa wolą konkrety, jakby każdy bloger pisał dwustronicowe maile, to osoba odpowiedzialna za współpracę nie miałaby życia ^^

      Usuń
    4. Ja tak miałam z Arne Dahlem, myślałam, że umrę jak nie dostanę, już nawet miałam otwarty edytor wiadomości w gmailu - popatrzyłam, popatrzyłam i w końcu uciekłam krzyżykiem ;)

      Usuń
  6. A ja mam tak, że o nowych książkach jakoś łatwiej tworzę recenzje - opiniowanie klasyki mnie przeraża. Ściska mnie w dołku, czuję nóż na gardle i wiem, że moja opinia jest niepotrzebna a tylko ludzie pomyślą, że głupia bo klasykę krytykuje / albo, że nudzę- bo wszystko już jasne. Więc wolę te nowe, nieodkryte - ewentualnie wysławianie pod niebiosa ulubionych autorów.

    Hmm... Przyznam szczerze, że dla mnie współpraca to nie tylko dodatek - od dawna egzemplarze napędzają mojego bloga w 80-90%, ale to wygląda tak, że prosiłam o przyjęcie pod skrzydła wydawnictw na początku, a teraz tylko przebieram w zapowiedziach wysłanych na maila. Prosiłam o konkretny tytuł może ze dwa razy ale to były must have ulubionych autorów i cudem się udało.

    Nie stać mnie na książki, jak już coś kupuje to tylko allegro i tania książka, a potem tylko biblioteka. Ale z drugiej strony nie każę sobie płacić za recenzje i jak wielu nie wymagam tego od wydawnictw (w poprzedniej notce o tym było). Skoro dają to biorę - to co może mi się spodobać (a jak się nie spodoba to potem z bijącym głośno sercem czekam na reakcję).

    Denerwuje mnie demonizowanie współpracujących - nie wszyscy piszą laurki, nie zawsze się książka nadaje. Zdarzyło mi się zakończyć współpracę bo moja recenzja nie była hurraoptymistyczna. Pod tym względem Egmont jest cudowny - po negatywnej recenzji pani napisała, że rozumie i że może zaproponuje mi coś innego, i że pamięta o początku serii, który
    mi się podobał - więc dośle drugi tom. WOW!

    Poruszony był temat recenzujących wszystko jak leci - też tego nie lubię. Ale z drugiej strony zamykanie się w wąskiej specjalizacji też przeraża bo ile można czytać same kryminały / paranormale? Ja nie potrafię. Ale po "twardą" fantastykę nie sięgam - nie daję rady.

    Szczotki też dobijają - mam takie na półce i nie wiem co z nimi robić. Od razu wrzucić do pieca czy wykorzystać jak brudnopis? Ech...

    I ostatnie, rozgadałam się, przyszłość blogosfery. Moim zdaniem rozwój nie jest zły. Na początku blogów było mało i poziom też pewnie wysoki nie był. Selekcja naturalna i konkurencja w rozrastającej się populacji przyczyniły się do tego, że dobrzy stali się lepsi, gorsi się wykruszyli i tak będzie cały czas. Poziom tekstów będzie rósł, słabi będą szybko wymierali, zdarzą się wyjątki (jak w życiu), współprace będą bardziej wysublimowane (może nawet większość przerzuci się na e-booki i czytniki?) ale jakoś to będzie. Aż wszyscy się znudzą i zostaną tylko ostatni maruderzy. Ale w taki scenariusz wątpię - szybko to nie nadejdzie :) Przy takiej ilości osób piszących? Nie ma mowy. Chyba, że ludzie nie dadzą rady przesiewać... Ale to tylko gdybanie o apokalipsie :)

    PS. Jak wpadam na słabego bloga - z ortografami! - to jestem w szoku i uciekam. Niech sobie egzystują ale beze mnie :) Jak pisaliście, czas jest cenny, po co go tracić na nabijanie komuś niepotrzebnie statystyk, nawet w ramach pośmiania się ze słabszych. Nie wszyscy mogą być dobrzy. Gauss, Gauss, Gauss...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego też pisząc o "Diunie" zaznaczyłam, że to nie recenzja. Ciężar "klasyki" potrafi przytłoczyć :)

      Allegro to świetna sprawa: trafiłam tam na jeden tom Diuny za mniej niż 20zł. Do dziś nie wierzę w swoje szczęście, zwłaszcza, że tego wydania poniżej 30zł nie dorwiesz.

      Ale płodzący laurki blogerzy są, rzucają się w oczy właśnie gdy człowiek szuka opinii w internecie. Dlaczego tak jest? odpowiedź jest prosta. Recenzje dla mnie interesujące są przeważnie przeraźliwie długie i mało popularne ( nie mają co prawda ponad 30k znaków jak ten wpis, ale poniżej 4k nie schodzą)...

      Od kilku lat czytam tylko fantastykę, ciągle odkrywam w niej coś nowego. I owszem, jakbym czytała powiedzmy tylko space opery, to mogłoby się to zrobić nudne. Na szczęście w fantastyce mieści się tyle różnych gatunków, że do końca życia będę odkrywać coś nowego. I będę o tym pisać :D

      Mam nadzieję, że e-booki będą coraz bardziej powszechne (i tańsze), bo czasem wygodniej mi czytać wersję elektroniczną. Ostatnio doszło do tego, że jedną książkę czytałam na dwa sposoby: w domu papierową, a w pracy czy w komunikacji miejskiej korzystałam z telefonu. Świetnie się to sprawdza, zwłaszcza gdy człowiek nie chce zniszczyć ładnej okładki. Jeszcze tylko zainwestuję z czytnik i będę totalnie szczęśliwa :D

      Co do ortografów: nigdy nie zrozumiem, jak można sobie na nie pozwolić. Przecież Word podkreśla "kwiatki", a przelecenie teksu autokorektą zajmuje jakieś 5 minut...

      Usuń
    2. Ja tylko napomknę, że Word potrafi słowo poprawne, choć nietypowe nieproszony przemienić w inne - nienawidzę samowoli wordowej autokorekty.

      Usuń
    3. Ja się wtrącę i napiszę, że też czytałem nie tak dawno książkę w domu na papierze, w drodze na czytniku :D

      Usuń
    4. "A z podpowiedzi autokorektorafprefecta nie korzystam" powinnaś dopisać ;)

      Usuń
    5. z podpowiedzi Fprefekta korzystam prawie zawsze:D

      Usuń
  7. A ja lubię książki w białych okładkach. Są inne, że tak powiem - kolekcjonerskie:-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. są fajne, ale jak się ma 4-5 pozycji z UW., to jedna w białej okładce psuje widk ;p

      Usuń
    2. Okładki jeszcze ujdą, jak muszą... gorzej gdy dostajesz zbiór kartek i to nawet bez bindowania...

      Usuń
    3. Raz dostałam takie "coś" ^^ i to zadrukowane tylko z jednej strony kartki. Śmiesznie się czytało :)

      Usuń
  8. Temat ponadczasowy w książkowej blogosferze ;) Lubię czytać o współpracy, chociaż właściwie nie wiem dlaczego - współpracuję w miarę regularnie z jednym tylko wydawnictwem i nie robię nic, żeby to zmienić. Prawdopodobnie jestem leniwa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja współpracuję regularnie z jednym portalem i jestem wielce zadowolona :) Ale dobrze jest poznać opinie zaprzyjaźnionych blogerów.

      Usuń
    2. Wolę (a nawet lubię) takie lenistwo niż nerwicę natręctw polegającą na nieustannym narzucaniu się wydawnictwom.

      pzdr serdecznie

      Usuń
  9. Przeczytałam z zainteresowaniem, sama współpracuję z kilkoma wydawnictwami i wiem jedno. Książka, która trafi do mnie do recenzji, musi być dla mnie (lub dla dziecięcia), musi być w moim guście, bo jak nie, to ciężko się czyta, a pisze jeszcze gorzej.
    Ostatnio napaliłam się na Lyncha nowiutkiego, więc słałam maile gdzie popadnie. :) Zobaczymy, może coś z tego wyjdzie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ciekawa dyskusja. Niby napisano już na temat współprac dużo, ale teraz robi się to chyba bardziej otwarcie, padają nawet nazwy konkretnych firm, co dawniej zdarzało się rzadko. Wydaje mi się, że obecnie łatwiej odróżnić prawdziwych pasjonatów od amatorów darmowych książek i taniego prestiżu.

    Prowadzę blog, z różną intensywnością, od kilku lat, pisałam o mniej więcej dwustu książkach, z czego ledwie kilka było egzemplarzami darmowymi, zaproponowanymi przez wydawnictwo czy jakąś firmę zewnętrzną. Raz, dawno temu, napisałam w sprawie współpracy do pewnego wydawnictwa, ale mi nie odpowiedzieli, a ja się prosić o nic nie lubię. Nie wyobrażam sobie słania błagalnych maili w sprawie książki, którą bardzo chcę przeczytać. Jeśli jest droga, to szukam okazji na Allegro, czekam na promocje w księgarniach, z czasem pojawi się też przecież w którejś z bibliotek.

    Nie wiem, jaka będzie przyszłość tej części blogosfery. Chciałabym, żeby mniej było blogów recenzenckich, a więcej blogów o książkach. Czasami granica między nimi nie jest zbyt wyraźna, ale generalnie do tych pierwszych zaliczam strony, których autorzy skupiają się na zachęceniu albo zniechęceniu do zakupu jakiejś konkretnej pozycji, a do tych drugich - strony, których twórcy piszą o przeczytanych książkach w tonie bardziej osobistym, mniej formalnie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetny temat i bardzo interesująca dyskusja.

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie współpracuję i nie będę pisał błagalnych maili do wydawnictw po darmowe książki. I tak kupuję tyle pozycji, że nie nadążam z ich regularnym czytaniem. Poza tym sądzę, że piszę bloga przede wszystkim z mojej własnej potrzeby i nie muszę dodatkowo stymulować tej chęci sępionymi egzemplarzami. Zresztą to wydaje mi się takie polaczkowate, aby żebrać po cudzesy. Jeśli mnie nie stać, nie kupuję. Proste. A jeśli bardzo chcę przeczytać, to pieniądze się znajdą, albo poczekam do kolejnej wypłaty.

    OdpowiedzUsuń
  13. Miło mi, że mogłem wziąć udział w tym projekcie. Thx, SIl. :)
    Ciekawie było dowiedzieć się jak inni recenzenci postrzegają pewne sprawy związane z naszą wspólną pasją.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja założyłam bloga dopiero co, ale nawet do głowy mi nie wpadło, że mogłabym (kiedyś oczywiście) z kimś współpracować, planować takie posunięcia już na wstępie to chyba trochę tak od końca, przecież po drodze tyle rzeczy może nie wyjść, a chyba pisać byle co, tzw. pierdoły każdy by potrafił, co niektórzy nawet mogą pomyśleć, że im to super wychodzi...
    P.S. Aleksandra - powracając na minutkę do tematu p. Carrolla, mam i przeczytałam wszystko co zostało wydane, teraz kupując Kąpiąc Lwa wiedziałam, że nie mogę przeczytać szybko, bo kto wie kiedy i czy w ogóle będzie nowa książka, tak więc czekam na twoją recenzję (jaka by nie była) ;) bym się pozachwycała, że jeszcze jestem przed ... i przepraszam za wąchanie książek (tzn jaranie się ;P), na usprawiedliwienie mam tylko tyle, że ja chyba wącham wszystko (np. w sklepie bezwiednie już podnoszę nawet słoik zamknięty czy puszkę do nosa), pozdrawiam i dzięki za super notkę

    OdpowiedzUsuń
  15. Cyt. "Fenrir: Jak napisałem wcześniej - w takich przypadkach bardzo szybko brakuje chęci, bo ile można ckliwe romanse przeplatać twardym science fiction? Dobór naturalny funkcjonuje tu naprawdę nieźle." -
    - A przy tym się uśmiałem - w pozytywnym sensie.

    OdpowiedzUsuń

Szanuję krytykę, ale tylko popartą odpowiednimi przykładami. Jeśli chcesz trollować, to licz się z tym, że na tym blogu niekulturalnych zachowań tolerować nie będziemy, a komentarze obraźliwe będą kasowane :)