16 paź 2015

Prawie obrzydliwie czyli prawie recenzja - "Sodomion", Jacek Inglot


Od dawna bawię się w Eksplorowanie Nieznanego, czyli zaczytywanie pozycjami z klasyki polskiej i światowej Science Fiction. Tak bardzo polubiłam starocie, tak dobrze się w nich czuję, że niemal całkowicie przestałam zwracać uwagę na rzeczy wydawane współcześnie. Ok, może to kwestia zaprzestania współpracy z Fantastą i ogólnego zmęczenia słabym poziomem blogosfery książkowej, ale fakt pozostaje faktem: niemal alergicznie zaczęłam reagować na wszelkie zapowiedzi i premiery (no, chyba że w grę wchodzą Artefakty lub nowości od Solarisu). Niby sięgnęłam jakiś czas temu po Fiolet, ale ta książka, chociaż nie jest starociem, to i do najnowszych się nie zalicza. I pewnie dalej bym się zachwycała tylko Lemem, Peteckim czy Bułyczowem, ale znowu tegoroczna wizyta w Nidzicy zaowocowała czymś pożytecznym. Otóż, wyobraźcie sobie, odezwał się do mnie poznany właśnie podczas festiwalu Jacek Inglot i zaproponował mi zrecenzowanie jego najnowszej książki. I tutaj Ruda stanęła przed dylematem: bo oto mam człowieka, którego zdążyłam polubić, i mam jego książkę, którą muszę ocenić obiektywnie. Pojawił się lekki niepokój: co jeśli Sodomion okaże się gniotem? Albo, jeszcze gorzej: zupełnie nie wpasuje się w moje gusta i preferencje czytelnicze?
Ponieważ jednak jest we mnie coś z samobójcy ochoczo przyjęłam propozycję Jacka i tak oto przeczytałam i (powiedzmy…) recenzuję Sodomion.

Zanim napiszę coś więcej o książce i o tym jakie wrażenie na mnie wywarła, dam wam jedną radę. Nie przejmujcie się okładką! I od razu śpieszę wyjaśniać: według mojego skromnego zdania okładka najnowszej książki Inglota jest intrygująca i na pewno wyróżnia się wśród innych pozycji wpisujących się w współcześnie wydawane polskie Science Fiction. Jest też odrobinę perwersyjna, ale nie wiedzieć czemu większość ludzi określa ją mianem obrzydliwej. Być może mam nieco inną wrażliwość niż większość społeczeństwa (tego, które raczyło się na temat okładki wypowiedzieć), ale nie znajduję w niej nic, kompletnie NIC! obrzydliwego. I w sumie trochę mnie to zastanawia, ale to temat na zupełnie inny wpis.

Ok, przyciągającą wzrok okładkę mamy za sobą, pora na wszystko to, co mieści się w środku. A  w tej książce znajdziemy naprawdę dużo: od pesymistycznej wizji bliskiego zasięgu po niesamowicie dużą dawkę mniej lub bardziej pozytywnych emocji. Ponieważ mamy tutaj do czynienia z zbiorem opowiadań powiązanych raczej przewodnią myślą niż konkretnym światem, nie musicie się obawiać monotonii. Każde z 11 opowiadań osadzone jest w innych realiach, chociaż roboczo można by było podzielić je na trzy grupy ze względu na… materiał wyjściowy? Przedział czasowy dzielący wydarzenia w kolejnych opowiadaniach? Ciężko mi określić i opisać to jednoznacznie, bez zarzucania was spoilerami (niestety River Song gdzieś mi się zapodziała) i moimi interpretacjami kolejnych point. Jakkolwiek by tego nie nazwać, podczas czytania tej książki podskórnie łączyłam ze sobą poszczególne historie, ba! One wręcz same się ze sobą łączyły.

I tak, po pierwsze dostałam „Turystkę”, „Grono” i „Kochaj swoją Celię” (kolejność jest odwrotna do tej z spisu treści, ale tak właśnie powinno być). Oto zapis degeneracji emocjonalnej społeczeństwa, degeneracji rozpoczętej przemianą systemową w 1989 (Turystka), kontynuowana i wzmocniona przemianą w raczej bliżej niż dalej nieokreślonej przyszłości(Grono) i kończąca się zmechanizowaniem i odczłowieczeniem kontaktów seksualnych w świecie opowiadania Kochaj…
Po drugie, Inglot uraczył mnie typowymi opowieściami fantastycznymi, które zasadniczo mogłyby się ziścić teraz, a może nawet już miały miejsce. Są to historie pozbawione futurystycznego zacięcia, dziejące się w pozornym tutaj i kojarzące się mi z trzema konwencjami. I tak Konsumentów mogłabym z spokojnym sercem podciągnąć pod horror, Małą Nikitę pod spuściznę filmów Noir i ekranizacji Sin City (podobnie jak Śmierć Tristana, tylko tutaj dochodzi jeszcze wątek lekko romantyczny z elementami reinkarnacji) a Inquisitora… Cóż, z tym opowiadaniem mam problem, bo o ile ostatnie zdanie skradło mi serce, tak całość przemknęła bez echa. Ot, paranormalne śledztwo z nietypowym i obiecującym (po lekkim retuszu) bohaterze. Dodatkowo ciągle wydawało mi się, że pisząc Inquisitora Inglot puszcza oczko do czytelnika i tylko czeka, czy rzeczony czytelnik zorientuje się z tej zabawy motywem. 
Po trzecie, w końcu, dochodzimy zarówno do tytułowego opowiadania, jak i do trzech pozostałych, łatwych w sklasyfikowaniu (według mojego pokręconego systemu) opowiadań. SPOILER ALERT (ale tylko dla tych, którzy książki jeszcze nie czytali) Występujące kolejno po sobie „Powrót robinsona”, „Śniąc o Dulcynei” i „Sodomion” to utwory o najbardziej… kosmicznym czy też galaktycznym charakterze. Jest kosmos, są supernowe, są statki kosmiczne i byli odkrywcy nowych światów. Oczywiście i tutaj mamy do czynienia z różnymi światami, różnymi wizjami, ale motyw kosmiczny występuje i nie daje się przegapić. 
Zostało mi jedno opowiadanie, które nijak nie pasuje do żadnej z wymienionych grup. A raczej wpisuje się gdzieś pomiędzy grupę pierwszą i drugą: mowa tutaj o „Umieraj z nami”. Mam nadzieję, że niedługo uda mi się wyjaśnić, dlaczego właśnie to opowiadanie znalazło się w zbiorze i dlaczego nie udało się zamieścić w nim czegoś więcej z świata ogarniętego pewną zarazą. Bo opowiadanie pozostawia spory niedosyt w kwestiach historycznych: skąd i dlaczego, jak przebiegała, jak się skończyła? Na kanwie „Umieraj z nami” można by stworzyć coś, co w naszych czasach cieszyłoby się sporym powodzeniem, ale to już tylko i wyłącznie zależy od Jacka Inglota.

Ok, opisałam wam jak w Rudej łepetynie poszczególne utwory w Sodomionie się ze sobą zazębiały, ale w zasadzie po co to zrobiłam? Powód był prosty: chciałam, byście mieli świadomość tego, jak różne światy przyjdzie wam zwiedzić podczas lektury, gdyż następne kilka zdań mogłoby wzbudzić w was złudne przekonanie, że książka Inglota jest gadaniem ciągle o tym samym.
Albo inaczej: najnowszy zbiór opowiadań Jacka tak naprawdę JEST jedenastoma wariacjami na JEDEN temat. Temat stary jak świat i wałkowany miliardy razy. Wbrew pozorom, wbrew prowokującej okładce i wbrew wierzchniej warstwie każdego z opowiadań Inglot serwuje nam ( czyli tobie, i tobie i nawet tobie!) jedenaście opowieści o tym, jak ważne są uczucia. I nie, nie są to uczucia, jakimi idiotka nastolatka darzy sparklącego się idiotę wampira. To nie są nawet emocje przypadkowego bohatera, który swoim gorącym sercem i nadnaturalnymi zdolnościami potrafi poruszyć skostniałe społeczeństwo pełne zdezelowanych hedonistów.

Opowiadania zawarte w „Sodomionie” mile mnie zaskoczyły: oczekiwałam (i pewnie bym się za to jakoś bardzo nie obraziła) bardziej „krwistych” i przesyconych cielesnością historii osadzonych w bliższej lub dalszej przyszłości. Oczekiwałam nieco więcej niż odrobiny tej perwersji, jaką zafundowała mi sama okładka. I niby, przez pierwsze kilka stron, ową perwersję otrzymałam. Ale im bardziej zagłębiałam się w lekturę (a Sodomion był jedną z tych książek, od których nie potrafiłam się oderwać zanim nie przerzuciłam ostatniej strony), tym szerzej się uśmiechałam. Nie powiem, że był to uśmiech przez łzy (chociaż to by pewnie ładniej i dosadniej zabrzmiało, i na pewno pasowało do blogowych recek), ale… Ten smutek i jednoczesne pokazywanie, że bez względu na okoliczności, czas i miejsce, bez względu na poszczególne legendy kolejnych bohaterów, że to jednak właśnie uczucia, te najwyższe i nam najbliższe zwyciężają… To wszystko sprawiało, że jestem zadowolona z lektury. Gdy jeszcze dodam do tego kilka nad wyraz celnych opisów ludzkiej mentalności, naszej mentalności, pozornie tylko umieszczonej w obcych światach; gdy dodam do tego ten przystępny język i wyraźny brak silenia się na bycie dyżurnym filozofem narodu, a raczej zgrabne i więcej niż poprawne obserwacje Jacka… To mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że Sodomion jest taką literaturą kobiecą, jaką chciałabym czytać zdecydowanie częściej. Bo wiecie, ta książka naprawdę miała trafiać i trafia do kobiet. Nie przez obrzydzenie, nie przez perwersję, a przez te wszystkie inne, pozytywne emocje.

I tak na koniec: znalazłoby się kilka rzeczy, czysto „literackich” (subiektywnie), do których mogłabym się przyczepić, ot chociażby chwilami mało prawdopodobny język przyszłych pokoleń. Niby rozumiem, sama widzę co się dzieje z polszczyzną i jak bardzo mowa potoczna oddala się od tej poprawnej, ale w neologizmach Jacka nie znajduję tej uniwersalności, jaką mają pojawiające się co rusz nowe słówka związane z socialmediami itp. Z drugiej strony: pewnie sam Lem by się śmiał do rozpuku, gdyby współcześni mu pisarze stosowali naszą codzienną mowę, pełną spolszczonych anglicyzmów i facebookowych/korporacyjnych skrótów.

A teraz kilka zdań dla tych, którzy i tak nie przeczytają całości i czekają na podsumowanie. Czy warto sięgnąć po Sodomion? Jak najbardziej. Ale ostrzegam: jeśli czytasz książki powierzchownie, jeśli widzisz tylko zdania i literki, ewentualnie łapiesz ogólny sens wypowiedzi – odpuść sobie, bo jeszcze przez przypadek przegapisz, o co tak naprawdę w nim chodzi. A zaręczam ci, że nie chodzi o seks, cielesność i dewiacje (na ktore to niby wskazuje sam tytuł i okładka). Sodomion to kawałek przyzwoitej (choć niepozbawionej pewnych wad) fantastyki skupiającej się nie na misji, nie na bohaterach, a na tobie, mój drogi czytelniku. I tylko od ciebie zależy, czy pod otoczką sympatycznej prowokacji zobaczysz to, co najważniejsze.

Ps dla tych, którzy książkę przeczytali: betryzacja i jednosystemówki? Genialne, chociaż smutno prawdziwe.

6 komentarzy:

  1. Przede wszystkim nie lubię opowiadań, gdy tylko coś mi się zaczyna podobać szybko się kończy. To trochę jak początkowa dyskwalifikacja ;-).
    Po drugie parę takich sprzecznych sygnałów odczytałem hm, trochę tak, trochę nie. Potem trochę dla kobiet, trochę do zastanowienia się czy umiem zajrzeć głębiej?,
    Niby są statki niby jest kosmos ale jeżeli dobrze zrozumiałem chodzi o zupełnie coś innego, to znaczy zaciekawiło mnie to ale nie jestem pewien czy na tyle żeby tą książkę kupić.
    Do tego dochodzi okładka o której napisałaś na początku dla mnie jest po prostu brzydka.

    Dzięki, recenzja w twoim wykonaniu jak zwykle (świadomy komplement ) ułatwia mi decyzję na ewentualne które miejsce w kolejce do czytania umieścić tą knige.

    Ps. co to jest sparklący się idiota wampir?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak można nie lubić opowiadań?!? Przecież w ich skończoności zawiera się cała ich moc! Pobudzają wyobraźnię, a gdy jeszcze ulubiony autor serwuje nam kilka opowiadań w określonym klimacie... Dla mnie cudo!

      Co do okładki: określasz ją brzydką, i to jst ok: nie wpisuje się w twoje kanony "ładnych" okładek.To rozumiem i akceptuję, ale nie rozumiem nagminnego (serio!) uzywania okreslenia "obrzydliwa".

      Dziękuję za świadomy komplement, oby następny tekst był równie przydatny (chociaż tym razem wezmę na warsztat coś starszego niż "Sodomion".

      "Wyjaśnienie "sparklącego przeczytasz w odpowiedzi do komentarza Agnes :)

      Usuń
  2. Ha. Mam farta, że nie zdążyłam ani poznać autora, nie mam dylematów z pierwszego akapitu :)
    P.S. Też nie wiem, co to jest sparklący się wampir.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jacek będzie na TK w Krakowie, jeszcze możesz nadrobić zaległości :)

      "Sparklący się wampir" - to nikt inny jak emowaty Edzio z Zmierzchu. Określenie "sparklący" (nawiązujące do diamentowej skóry wampirów) załapałam gdzieś w sieci i tak mi idealnie podpasowało, że obecnie o wampirach z Zmierzchu (i wszystkich paranormalnych indywiduach) myślę właśnie jako o sparklących się idiotach ^^

      Usuń
    2. Wiem, że będzie, tylko panel fantastyczny jest późno i nie wiem, czy będę.

      Usuń
  3. Sięgając po Sodomion myślałem, że to powieść, więc po pierwszym opowiadaniu lekko się zirytowałem :D. Też ogólnie nie lubię opowiadań, historie są za krótkie, wczuwam się w treść, a tu.. klops, koniec i do widzenia :( Po pierwszym opowiadaniu jednak odłożyłem książkę, właśnie ze względu na brak sympatii do tej formy literackiej, samo prowadzenie historii całkiem OK.

    OdpowiedzUsuń

Szanuję krytykę, ale tylko popartą odpowiednimi przykładami. Jeśli chcesz trollować, to licz się z tym, że na tym blogu niekulturalnych zachowań tolerować nie będziemy, a komentarze obraźliwe będą kasowane :)