26 wrz 2015

Sprawozdanie z lektury vol. 4. Czytamy Peteckiego...


“Petecki pisał fantastykę zgodnie z konwencją, tylko dobrze i z głową". Od momentu, w którym przeczytałam to zdanie (autorstwa LAPSUSA) zaczął się rodzić w mojej głowie pomysł na kolejny wpis z cyklu Sprawozdanie z lektury. Wcześniej mogliście poczytać o tym, jak odebrałam twórczość Oramusa, Dukaja i Grzędowicza, wszystko na przykładzie dwóch lub trzech kolejnych książek danego autora. Tym razem postanowiłam pochylić się nad autorem, o którym chyba troszkę zapomniano.
Bo widzicie, o Peteckim niewiele się mówi, niewielu obecnie Peteckiego czyta - spotkałam się nawet z stwierdzeniem, że jego twórczość nie do końca powinna być zaliczana do klasyki polskiej literatury SF. Początkowo zapłonęłam świętym oburzeniem, ale po przespaniu się z tą kwestią chyba znalazłam rozwiązanie tej zagadki i mam nadzieję, że Rude maRudzenie będzie na tyle sensowne, byście zrozumieli o co mi chodzi :)

Do tej pory przeczytałam dwie książki Bohdana: Tylko ciszę oraz Strefy zerowe, aktualnie poczytuję w wolnych chwilach Koggę z czarnego słońca i zauważam trzy elementy, które sprawiają, że obok tych pozycji nie potrafię przejść obojętnie.

17 wrz 2015

Nie samą klasyką człowiek żyje, czyli "Fiolet" Magdaleny Kozak



Ktoś mógłby pomyśleć, że pisząc dzieła łatwe i przyjemne nie sposób obrazić czytelnika. I w sumie miałby rację, co jednak z czytelnikiem inteligentnym, wymagającym chociaż odrobiny przyzwoitości? Czytelnik takowy skazany zostaje na dwie drogi swojego życia w książkach: albo akceptuje zastaną rzeczywistość i pozwala się ogłupiać, albo porzuca tak zwaną popularną popową fantastykę i rozpoczyna poszukiwanie czegoś nowego, innego. Czegoś, co będzie mógł czytać bez zażenowania niskim poziomem wiary autora w swoich czytelników. Tylko nie jest to takie łatwe: nie sposób ciągle czytać dzieła ambitne i wywracające nasze szare komórki na druga stronę. Nie zawsze człowiek czuje się na siłach, by znajdować przyjemność w bieżącej analizie czytanego tekstu. Co zatem zrobić, by z jednej strony pozwolić sobie na kilka prostych emocji, bez jednoczesnego poczucia, że oto ktoś robi z nas idiotów udających zapalonych moli książkowych?