27 mar 2016

Taki pop lubię, czyli reckujemy Gołkowskiego

(*1)
Nie lubimy się z Fabryką Słów, oj nie lubimy. Czy raczej: na przestrzeni tych kilku lat, w których miałam mniej lub bardziej świadomą styczność z książkami sygnowanymi tą marką, wielokrotnie powtarzał się jeden schemat. Po okresie przysłowiowego „focha” FS puszczała na rynek coś, co przywracało mi wiarę w dobrze rozumianą rodzimą fantastykę popularną, by po chwili znów obrazić moją wrażliwość i wybory literackie czymś, co było ledwo lepsze od przeciętnej. Jeśli dodamy do tego książki bezsensownie rozbijane na podpodtomy , porzucanie rozpoczętych cykli i kulejący PR, to wychodzi mi, że mało które z „klasycznych” wydawnictw potrafi budzić we mnie aż tak skrajne emocje. Jakkolwiek jednak bym na nich nie narzekała, tak raz na jakiś czas coś im się uda: pamiętam swój zachwyt Kossakowską, szał wokół Grzędowicza czy (wcale niedawne czytane) książki Kołodziejczaka, zeszłoroczną „Głębię” i, o dziwo, tegorocznego „Komornika”

23 mar 2016

Płać i płacz, czyli ostrożnie z marzeniami.


W czasach, gdy hormony szalały w mym nastoletnim organizmie i wydawało mi się, że cały świat stoi przede mną otworem miałam marzenie: napisać i wydać COŚ. Owe coś powstawało przeważnie podczas nudniejszych lekcji i tych przerw, których przypadkowo nie poświęcałam na wyrywanie się z budynku liceum w celu dostarczenia organizmowi niezbędnej dawki nikotyny. Po kilku tygodniach radosnej pracy twórczej powstało skromne dziełko (jakieś 15 kartek A4, zapisanych kratka w kratkę drobnym maczkiem), w głowie kłębiły się pomysły na ciąg dalszy, ale nadeszły wakacje i pisanina musiała poczekać do września. Niestety, podczas wakacyjnych porządków rękopis wylądował w piecu kaflowym. Tym sposobem nie zostałam drugim Tolkienem czy innym Martinem, chociaż kilka scen z wiekopomnego dzieła nadal siedzi gdzieś w zakamarkach pamięci. Strach pomyśleć co by było, gdybym urodziła się po 1990 roku, swoje genialne pomysły zapisywała na blogu i przekonana o wyjątkowości dzieła uparła się je wydać. Upartej Rudej maRudzie, jak wiecie, raz na jakiś czas udaje się spełniać wielkie marzenia (Nidzica1, Falkon2, własna biblioteczka3), i gdybym tylko urodziła się te dziesięć lat później to zapewne właśnie spamowałabym was informacjami o tym, jak to zostałam drugą Le Guin publikując swe dzieło w porażającym nakładzie trzystu egzemplarzy.