25 lut 2014

Za garść zbawienia i inne opowiadania, Bartosz Orlewski





Tytuł:Za garść zbawienia i inne opowiadania
Autor:Bartosz Orlewski
Wydawnictwo:Wydaje.pl
Data wydania: 01.02.2014
Format: EPUB, MOBI
Moja ocena: 4/6




Do niedawna byłam bardzo negatywnie nastawiona do debiutantów: dwa nietrafione wybory w 2012 roku zaowocowały niemal alergią na młodych stażem polskich pisarzy, a już zwłaszcza tych, którzy skusili się na wydawanie w oficynach mało znanych lub kojarzonych z nieuczciwą odmianą self-publishingu. Równie niechętnie podchodziłam do wszystkiego, co wydawane było jedynie w formie elektronicznej. Z pewnością wielu z was ma podobne uprzedzenia, zazwyczaj w pełni uzasadnione, ale niedawno przekonałam się, że warto zaryzykować i przyznać się do błędnego rozumowania. Oczywiście za ten nagły zwrot w preferencjach czytelniczych odpowiedzialny jest zeszłoroczny debiut Emila Strzeszewskiego, o którego Ektenii przeczytacie na naszym portalu. Dzięki pozytywnym wspomnieniom z dużo większym entuzjazmem podeszłam do propozycji przeczytania i zrecenzowania Za garść zbawienia i inne opowiadania, debiutanckiej książki Bartosza Orlewskiego, dostępnej jedynie jako płatny ebook na platformie wydaje.pl.


Zanim jednak przerzuciłam plik z komputera na telefon postanowiłam poczytać trochę o autorze. Stare powiedzenie mówi przecież, że „czego nie ma w Google, tego nie ma »w ogóle«”. I dobrze zrobiłam, bowiem znajomość kilku informacji o Orlewskim jest niezbędna, by w pełni docenić jego twórczość. Zatem, Bartosz Orlewski to przedstawiciel polskiego odłamu fantastyki zwanego jako weird fiction. Weird, czyli fikcja dziwna i groteskowa, wykazująca umiłowane do całkowicie szalonych wizji autorów i mniej lub bardziej udane oddawanie nastroju obecnego u Lovecrafta. Opowieści dziwaczne wymagają od odbiorcy dużej tolerancji, chwilami bliskiej szaleństwu równemu temu, którego doświadczają bohaterowie dziwnych opowieści. O ile postać samotnika z Providence obrosła legendą, o tyle rodzimy rynek opowieści niesamowitych ciągle pozostaje niszą, która nie ma większych szans na przebicie się do szerszego grona odbiorców. Doskonale taki stan rzeczy rozumiem, ale przekonałam się, właśnie za sprawą zbioru Za garść zbawienia…, że coś tak dziwnego i pozornie pozbawionego sensu jest jednak warte czytelniczego zainteresowania.

Człowiek może w swojej wyobraźni wymyśleć wszystko i wszystkiemu nadać sens. W umyśle twórcy filiżanka kawy może nabrać znaczenia równie wielkiego, co Wielki Wybuch czy też Trzecia Wojna Światowa. Szalone skojarzenia, ubrane w odpowiednie słowa, potrafią porwać zarówno twórcę, jak i odbiorcę jego dzieł. Orlewski w swoich opowiadaniach przekracza wszelkie granice prawdopodobieństwa i normy, jakie obowiązują w powszechnie przyjętej wizji opowieści fantastycznej. To może odrzucać, to może razić i zniesmaczać. A jednak, mimo wszystko, niemal każde zawarte w zbiorze opowiadanie wzbudza u czytającego niepokój. Niektóre wizje są na tyle realne w swojej nierealności, że nie mogą pozostać bez echa w umyśle odbiorcy. Poza tym należy docenić samą umiejętność Orlewskiego do przelewania swych wizji na papier.

Gdy włączałam na swoim telefonie plik z Za garść zbawienia… bałam się, że oto spotkam nawarstwienie absurdu, broniące się jedynie przynależnością do nietypowego gatunku. Szybko jednak przekonałam się, że książka warta jest uwagi, a poszczególne opowiadania zapadają w pamięć i mają w sobie coś niesamowitego. Podczas czytania prozy Orlewskiego miałam miłe skojarzenia z Mroczną Wieżą Kinga, jednym z najbardziej nietypowych cykli, jakie trafiły w moje ręce. Głównym powodem takiego stanu rzeczy było stawianie przez autora w głównej roli samotnego rewolwerowca, zazwyczaj obciążonego mniej lub bardziej mroczną przeszłością i wymierzającego sprawiedliwość na własną rękę. Oczywiście King nie ustrzegł się błędów, podobnie z resztą jak Orlewski. W ebooku, który został mi udostępniony, znalazłam kilkanaście zabłąkanych przecinków, kilka zdań zbyt długich i wołających o redaktora. Z czasem jednak przyzwyczaiłam się do stylu, w jakim utrzymane są poszczególne historie i przestały mi przeszkadzać wspomniane niedociągnięcia. O wiele bardziej irytujące było uczucie niepełności opowiadanych historii, wrażenie, że można było napisać jeszcze kilka zdań, jeszcze mocniej zaznaczyć dziwaczność opowiadań. Z drugiej strony, może i to chodziło, o pozostawienie czytelnika z pewnym niedosytem i bałaganem w głowie. Jeśli taki był zamiar Orlewskiego, to udało mu się to znakomicie.

Zbiór Za garść zbawienia… zamyka zestaw kilku szortów, które choć poprawne, to jednak zdecydowanie ustępują jakością opowiadaniom. A może raczej: o ile opowiadania w mniejszym lub większym stopniu „wgniatają w fotel” swoją niesamowitością i dziwnością, o tyle króciaki nie zapadają aż tak w pamięć. Można je uznać za swoisty sposób na wyciszenie czytelnika i pozwolenie mu na bezbolesny powrót do rzeczywistości po jeździe bez trzymanki, jaką zaoferował nam Orlewski w dłuższych tekstach.

Podsumowując: Za garść zbawienia i inne opowiadania to przyzwoity debiut, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę gatunek, jaki Bartosz Orlewski szczególnie umiłował. Jeśli ktoś czytał Mroczną Wieżę Stephena Kinga, liznął trochę Lovecrafta oraz nie boi się przedziwnych i niesamowitych konstrukcji światów, w których samotny rewolwerowiec wymierza sprawiedliwość, to podczas lektury tego konkretnego zbioru opowiadań na pewno nie będzie się nudził. Pozostaje nam trzymać kciuki za Orlewskiego: oby rozwinął skrzydła i za jakiś czas uraczył nas pełnowymiarową powieścią, pozbawioną obecnych w Za garść zbawienia… drobnych potknięć i wciągającą na dłużej niż ten niewielki zbiorek.

Recenzja napisana dla portalu:

6 komentarzy:

  1. Ja w sumie nie na temat, tylko taka dygresja odnośnie Twojego wstępu.
    Hm, z mojego punktu widzenia, czyli punktu widzenia gościa, który lubi rozmaite nisze, zbyt małe lub zbyt mało popularne, by dorobiły się papieru, i czasem sam coś w ramach danej niszy popełni, niechęć do self-publishingu i ebooków jest niezrozumiała. :P
    Jasne, mamy kilka wydawnictw, które jedyne co robią, to psują rynek (chociaż nawet i takie coś jak Novae Res obok oceanu chłamu wydało np. "Grobbing" Krzyśka Dąbrowskiego), ale mimo wszystko nie ma co generalizować.
    Zresztą, w środowisku horror/weird/bizarro czasem nawet i pisarze z wieloletnim stażem wydają kolejne książki po jakiś niszowych wydawnictwach i sezonowych oficynach, bo nikt nie chce ich wydać. I to nie dlatego, że piszą źle, tylko dlatego, że to by się nie sprzedało aż tak dobrze/wzbudziłoby kontrowersje/itp.
    Dlatego pójście w elektronikę jest niekiedy jedyną możliwością, by w ogóle wydać cokolwiek, zwłaszcza, jeśli autor ma mały dorobek i nie jest rozpoznawalny. A że często wiąże się to z brakiem profesjonalnej korekty, edycji, itp. - cóż, czasem to nie wina samego autora.
    A pozycje bardzo wartościowe czasem wrzucane są do internetu nawet i za darmo, jak np. antologie "Gorefikacje" I i II czy "Zombiefilia".


    A co do recenzowanego zbioru opowiadań, to wiele zyskuje, jeśli czytelnik interesuje się filozofią i/lub westernami, jeśli rozumie konwencje, jest w stanie odnaleźć nawiązania rozmaite, itd. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się ktoś na gorącym sparzył, to i na zimne dmucha.
      Orlewskiego bym nie ruszyła jeszcze pół roku temu. Bo s-p to wytwórnia gniotów. Zazwyczaj.
      Wiem, że tak niszowy gatunek nie ma szans w innych wydawnictwach, a jednak Strzeszewski wydał się w Powergrephie. A jego "Ektenia" to coś bardzo dziwnego.

      Potępiam wydawnictwa SP, które ciągną dużo kasy od debiutantów. Dlaczego? Bo nawet ja bym lepszą korektę tekstu zrobiła niż NR u Graczykowskiego. A Orlewski sam poprawiał błędy. Nosz kurczę...

      Tygodniowo ja, jako Kroniki Nomady dostaję 5-6 propozycji zapoznania się z selfowymi książkami. 100% odrzucam, Bartosz jako jedyny napisał PM do Kronik, rzuciłam okiem i postanowiłam zaryzykować.

      Nawiązania do westernów, do wierd westernów to jest coś:)

      Usuń
    2. "Ekteria" to jednak steampunk w sumie, rzecz bardziej rozpoznawalna w mainstreamie, chociażby jako estetyka. ;)

      Ach, o takim selfie mówisz. Dla mnie przede wszystkim pod tym określeniem kryje się zupełny Do It Yourself (ew. przy wsparciu znajomych), jak w recenzowanym przypadku. ;)

      Usuń
    3. uch, literówka mi się trafiła :P

      Usuń
  2. W takim razie dobrze, że nie zrezygnowałaś z przeczytania tej książki, chociaż ja też jestem nastawiona sceptycznie do debiutantów i nie wiem, czy bym się jednak zdecydowała. Tak poza tym, to nie przepadam za opowiadaniami, zdecydowanie wolę powieści, więc książka raczej nie dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przekonaj się do opowiadań. Pozwoli ci bardziej krytycznie patrzeć na autorów powieści. No i antologie, zbiory:wciągają baaardzo :)

      Usuń

Szanuję krytykę, ale tylko popartą odpowiednimi przykładami. Jeśli chcesz trollować, to licz się z tym, że na tym blogu niekulturalnych zachowań tolerować nie będziemy, a komentarze obraźliwe będą kasowane :)