5 maj 2014

Osierocone światy, Michael Cobley


Co za dużo to niezdrowo: zwykły powtarzać nam nasze babcie, zazwyczaj usiłując tym samym powstrzymać nas od nadmiernego spożywania słodkości. Okazuje się, że owo powiedzenie znajduje swoje zastosowanie w literaturze, i choć zazwyczaj bolejemy nad prostą fabułą czy oszczędnie zarysowanymi bohaterami, to zbytnie rozbuchanie wyobraźni autora może okazać się dość ciężkostrawne. Idealnym przykładem na takie przesycenie zawartymi w powieści elementami są Osierocone światy, drugi tom cyklu Ogień ludzkości. O ile Ziarna Ziemi jakoś się broniły kilkoma elementami łagodzącymi rozmienianie się na drobne Cobleya, o tyle w przypadku Osieroconych Światów nie jest już tak kolorowo.


Tytuł, który dane jest mi recenzować, to idealny przykład na to, jak nie powinien wyglądać drugi tom jakiejkolwiek historii. Po pierwsze: po dość długim czasie, jaki minął od publikacji pierwszej części cyklu, czytelnik zostaje wrzucony w tygiel pełen postaci, wątków i intryg. Niby mamy spis głównych postaci i ich krótką charakterystykę, jednak przez pierwsze sto stron niewiele to pomaga odbiorcy w ponownym połapaniu się w fabule. Nie uświadczymy tutaj jakiejś sprytnej retrospekcji, pozwalającej czytającemu przypomnieć sobie niuanse wydarzeń zawartych w pierwszym tomie, a to odbiera sporo przyjemności z zagłębiania się w rozwój Darieńskiej przygody. Po drugie: ilość istotnych dla fabuły bohaterów przekraczać zaczyna punkt krytyczny i powoli gubimy rozeznanie w tym, kto, co i, co najważniejsze, dlaczego robi. Motywy nimi kierujące zaczynają się rozmywać w kolejnych bezsensownych dyskusjach z następnymi mało znaczącymi postaciami, wszystko niby usiłuje zachować pozory dążenia do wielkiego finału, ale ciągle brakuje nam jednego bohatera, któremu moglibyśmy kibicować; jednego czarnego charakteru, który chcielibyśmy uśmiercić. 

To wszystko jest jednak niczym przy trzecim, najgorszym zarzucie, jaki należy wystosować w kierunku Osieroconych światów: książka ta najzwyczajniej w świecie zanudza czytelnika, a mające oddać głębię świata przedstawionego szczegóły coraz bardziej irytują. O ile bowiem można zrozumieć pragnienie autora, by jak najbardziej szczegółowo opisać uniwersum i każdą występującą w intrydze osobę, o tyle Cobley’owi nie udaje się zrobić tego w sposób atrakcyjny dla odbiorcy. Niby warsztatowo wszystko jest jak należy, ale brakuje tutaj tego czegoś, co przyciąga i nie pozwala oderwać się od lektury, wywołując u czytającego ekscytację i niepewność. Chociaż z drugiej strony pewna niepewność nam towarzyszy, ale raczej nie taka, jakiej pragnąłby autor: podczas przewracania setnej czy dwusetnej strony zaczynamy się obawiać mdłego i pozostawiającego nas w zawieszeniu zakończenia. Tak wiele wątków, te wszystkie przewidywalne zwroty akcji, ci wszyscy bohaterowie opowiadają nam historię zamkniętą w bardzo krótkim przedziale czasowym. Przed nami wizja trzeciego tomu i widząc rozmach powieści pewnym dla nas staje się jedno: Osierocone światy są tylko częścią większej historii, niczym więcej jak tylko rozwinięciem tego, czego doświadczyliśmy w Ziarnach Ziemi i tak naprawdę to dopiero zwieńczenie opowieści może ewentualnie odpowiedzieć na kilka nurtujących nas pytań. A mając przed sobą perspektywę kilkumiesięcznego oczekiwania na ostatni tom Ognia ludzkości nie sposób poczuć się nieco oszukanym i wciągniętym w nazbyt rozwleczoną opowieść.

Podczas czytania Osieroconych światów dziwnym trafem nasunęło mi się skojarzenie z najnowszymi książkami Stephena Kinga, właśnie ze względu na uparte rozmienianie się na drobne obu autorów. Czy spowodowane jest to obawą, by czytelnicy nie zarzucili Cobley’owi pójścia na skróty, pominięcia kluczowych elementów, czy też zwykłym tworzeniem historii „im dłużej, tym lepiej”? Nie mnie o tym sądzić, ale jedno jest pewne: o wiele bardziej strawną byłaby książka odchudzona o połowę wątków, za to z bardziej wartką akcją i momentami zaskakującymi czytelnika niż swego rodzaju prowadzenie go po sznurku przez wszelkie drobiazgowe opisy kompletnie rozbijające napięcie. Wielowątkowość bywa zazwyczaj mocną stroną powieści, ale by taki zabieg zdał egzamin, potrzeba czegoś więcej niż tylko pomysłu i przyzwoitych zdolności literackich autora. Jeśli ktoś pisze w taki sposób jak Cobley, musi liczyć się z tym, że jego odbiorca będzie przewracał kolejne strony ze znużeniem i pragnieniem jednego: niech się w końcu coś stanie i niech ta historia szczęśliwie dobrnie do końca.

Osierocone światy to powieść, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że niektórych autorów należy w odpowiednim momencie przyhamować i uczulić na ograniczoną cierpliwość czytelników. Rozbudowane światy, mnogość bohaterów i sprawna zabawa schematami mogą być receptą na sukces, ale tylko w przypadku naprawdę błyskotliwego pisarza wyposażonego w racjonalnie myślące grono redaktorów. Znamy przecież twórców maskujących brak polotu milionem „koniecznych” wątków pobocznych i silących się na monumentalne dzieła, ale za nimi zazwyczaj idzie sława zdobyta mniej obszernymi dziełami (i tutaj znów nasuwa się skojarzenie z Kingiem czy też Mastertonem). Niektórzy autorzy zyskują sławę przyzwoitym warsztatem, z czasem na siłę przekuwanym na coś bardziej wartościowego. Próba sprzedania odbiorcy molocha napisanego przez kogoś nowego, pozbawionego tego niezbędnego błysku geniuszu, może się źle skończyć, zwłaszcza, gdy kolejna książka okazuje się niczym innym jak rozdmuchaną do granic możliwości bańką mydlaną. Z pozoru wydaje się piękna, ale jej piękno nie dość, że nietrwałe, to i w środku puste…

Recenzja napisana dla portalu:


2 komentarze:

  1. Co do tego braku powtórzenia przy drugim czy którymś tomie, po dłuższej przerwie - chociaż zagorzałych fanów to może nieco denerwować, to jednak rzeczywiście zwykle jest to konieczne. Niektórym się to nawet całkiem sprytnie udaje zrobić. Dobrym przykładem jest trzecia część Harry'ego Pottera. Wiem, że to dziecinnie z mojej strony brzmi, ale początkowe streszczenie jest tam bardzo zgrabnie wplecione.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakbyś miała ochotę i znalazła chwilę, to kilka pytań ode mnie czeka na odpowiedzi.:)
    http://kronikaksiazkoholika.blogspot.com/2014/05/11-odpowiedzi-na-niestandarowe-pytania.html

    OdpowiedzUsuń

Szanuję krytykę, ale tylko popartą odpowiednimi przykładami. Jeśli chcesz trollować, to licz się z tym, że na tym blogu niekulturalnych zachowań tolerować nie będziemy, a komentarze obraźliwe będą kasowane :)