19 sty 2013

Zaklęcie dla Cameleon, Piers Anthony


Tytuł: Zaklęcie dla Cameleon
Autor: Piers Anthony
Cykl Wydawniczy: Xanth, tom 1
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Data wydania: 07. 03. 2012 r.
Ilość stron: 448
Moja ocena: 3/6



Xanth. Kraina, która od dawna mnie kusiła i zapraszała do odwiedzin. Przeczytałam kilka recenzji, napatrzyłam się na okładkę nowego wydania i… postanowiłam spróbować, zwłaszcza, że jeden z moich ulubionych blogerów napisał: Mimo kilkudrobnych wad „Zaklęcie dla Cameleon” to nie płaskie, nudne fantasy, awciągająca lektura, zarówno dla starszych, jak i młodszych czytelników. I tak polowałam, polowałam, aż w końcu upolowałam Zaklęcie dla Cameleon w wersji audio, dzięki czemu po raz pierwszy spróbowałam połączyć monotonną nocną zmianę z przyjemnością obcowania z literaturą. I jak przekonałam się do audiobooków, tak pan Anthony nie porwał mnie swoją wizją. Po części to wina autora, a po części sposobu „czytania książki”, ale o tym za chwilę. 

Po pierwsze: czym jest Xanth i o co w ogóle chodzi z tym całym „zaklęciem”? Otóż Xanth to miejsce przesycone magią. Każdy mieszkaniec tej krainy posiada jakiś talent magiczny, a i nadnaturalnych stworzeń/roślin też spotkamy od groma. Jednak Bink, główny bohater powieści, jako jedyny w swej wiosce nie przejawia żadnej nadnaturalnej zdolności. To znacznie komplikuje jego życie. Nie dość, że od dzieciństwa narażony jest na kpiny ze strony swych utalentowanych rówieśników (nawet, jeśli darem jest umiejętność wyświetlenia plamki na ścianie), to dodatkowo czeka go wygnanie: niemagiczni osobnicy nie mają prawa żyć na terenie Xanthu. Binka czeka zatem nie tylko rozstanie z rodziną i ukochaną dziewczyną, ale także wędrówka do ziem pozbawionych magii i tym samym całkowicie mu obcych. Ostatnią deską ratunku jest wyprawa do czarodzieja, który może odkryć ukryty talent Binka (bo Bink ciągle ma nadzieję na to, że dar jakiś posiada) i tym samym uchronić naszego bohatera przed wygnaniem. Bink wyrusza więc w pełną przygód i niebezpieczeństw podróż do zamku Humfrey’a, podczas której dowie się (a my wraz z nim) sporo o naturze Xanthu i przewrotności kobiecej natury.

Kobiety… To coś, z czym nasz bohater będzie się borykał przez całą swoją wędrówkę. Można nawet powiedzieć, że Bink posiada swoisty magnes, którym przyciąga różne zwichrowane psychicznie przedstawicielki płci pięknej. Z resztą, ten sam magnes z powodzeniem przyciąga do chłopaka wszystkie możliwe komplikacje i niebezpieczne sytuacje. Co więcej: nie wiadomo dlaczego, ale z pozoru nic nie warty młodzian wzbudza wręcz chorobliwe zainteresowanie w napotykanych kobietach/samicach. Pozornie zupełnie bez sensu, w Xancie bowiem brak magii równa się z byciem totalnym zerem. Bink nie jest jednak całkowicie bezużyteczny: ten młody mężczyzna posiada przenikliwy umysł (nieważne, że przy kobietach przenikliwość idzie w kąt), i, co najważniejsze: pragnienie poznania natury otaczającego go świata, które przybliża i jemu, i czytelnikowi rzeczywistość Xanthu. Ale to tylko pierwsza warstwa historii: pod nią ustawicznie przewija się zdecydowanie irytujące podejście autora do kobiet. Nie byłoby przesadą nazwać Piersa Anthony’ego szowinistą: według niego, czy też przebojów Binka, kobiety są źródłem niemal wszystkiego zła na świecie, a biedni mężczyźni muszą się albo użerać z przemądrzałymi heterami, albo otaczać opieką ( i, a jakże, użerać się!) z pięknymi, acz głupimi dziewczętami. Już po przeczytaniu pierwszych rozdziałów książki można zauważyć zbyt „męskie” podejście do kobiet, a im dalej zagłębiamy się w lekturę, tym bardziej przeróżne drętwe żarty zaczynają najzwyczajniej w świecie nużyć(dobrze, że sama do płci pięknej mam dość duży dystans, inaczej Piers mógłby mnie nie tylko nużyć, ale i irytować).

Przeczytałam gdzieś, że książki Piersa Anthony’ego są przeznaczone zarówno dla nastolatków, jak i seniorów. I po części z takim twierdzeniem mogę się zgodzić: rozterki Binka, jego przeboje z płcią przeciwną są zapewne bliskie młodym ludziom borykającym się z burzą hormonalną i pierwszymi „poważnymi” uczuciami. A i seniorzy znajdą dla siebie kilka smaczków, choćby przez wyszukiwanie wszelakich analogii z znanymi mitologiami czy legendami. Nawiązań takich w Zaklęciu dla Cameleon jest bowiem mnóstwo, można by wręcz stwierdzić, że cały Xanth to po prostu mix tych elementów magicznych, jakich w danym momencie autor potrzebował.  I gdyby tylko skupić się na powyższym akapicie, to spokojnie można uznać historię Xanthu za rzecz ciekawą i wartą zainteresowania. Tylko że nie wszystko jest tak kolorowe, jak by się wydawało na pierwszy rzut oka.

Akcja toczy się jak zdezelowana furmanka, powożona przez farmera, u którego stwierdzono chorobliwe gadulstwo i tendencję do generalizowania. Nawet gdy pojawiają się jakieś zwroty akcji, to po krótkiej chwili przestają być emocjonujące, a my czekamy jedynie, by dojechać do celu i poznać zakończenie przegadanej historii. Woźnica też zaczyna nas szybko nudzić: jego żarty pochodzą sprzed wielkiego potopu, częściej wzbudzają uśmiech politowania niż szczerą radość, a oczywistość jego stwierdzeń raczej nie powala na kolana. Młody czytelnik otrzymuje zatem opowieść o gapowatym „bohaterze”, którego otaczają udziwnione stwory, a czytelnik doświadczony musi przełknąć mieszankę (chwilami pomysłową, owszem) mitów i legend, przetykaną zwietrzałymi i nawet nie rubasznymi, co zwyczajni nudnymi wtrąceniami na temat wojny płci.

Szkoda, że Piers Anthony nie zdecydował się na konkretniejsze określenie grupy docelowej swej powieści. Wolałabym, aby Zaklęcie dla Cameleon było albo bardziej dorosłe i brutalne, albo magiczne i cukierkowe: w ten sposób potrafiłabym docenić powieść jako coś dla dorosłych lub dla dzieci/młodzieży. Prosty i łopatologiczny styl autora, połączony z typowo dorosłymi spostrzeżeniami sprawia, że dzieło nie satysfakcjonuje w pełni żadnej grupy wiekowej ( a przynajmniej nie satysfakcjonowałby mnie jako młodej nastolatki i nie satysfakcjonuje mnie jako dość dorosłej kobiety), i zamiast skłaniać do refleksji nad jakimiś poważnymi kwestiami rodzi w głowie pytania odnośnie tego, jak można by było napisać to wszystko ciekawiej.

Być może wyrosłam z Xanthu, być może jestem jeszcze zbyt młoda i zbyt mało we mnie zgorzknienia, ale Anthony mnie nie przekonał, dla mnie było to jednak płaskie i dlatego znajomość z serią ograniczę tylko do czytania waszych recenzji: zdecydowanie wolę poświęcić swój czas na książki bardziej wartościowe.

17 komentarzy:

  1. Oj, w Zaklęciu to kobiety są jeszcze w bardzo dobrym świetle przedstawione, dalej to jest dopiero szowinizm (ale twarda bylam, zaczęłam się irytować dopiero przy trzecim tomie). Osobiście myślę, że Xanth się po prostu nieładnie starzeje, a to, co w latach 70. było zdecydowanie dla dorosłych, teraz ledwie starczy dla młodzieży. A tłumaczenie nie ułatwia sprawy. W większości "przegadanych" miejsc w oryginale był dowcip językowy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam recenzje dwóch kolejnych tomów i po zapoznaniu się z pierwszym nie chcę się dalej męczyć.

      Szkoda, że tłumaczenie jest takie słabe: przecież dałoby się tak to zrobić, by przetłumaczyć całość z "jajem" (jak przykładowo zazwyczaj bywa z Światem Dysku)

      Usuń
    2. Tylko że w dysku humor przeważnie jest sytuacyjny, a nie językowy (przynajmniej nie w taki sposób, jak w Xanthcie - żarty ze źródłosłowu na drodze skojarzeń) i musiałby to ktoś bardzo dobry przekładać (spotkałam się ze zdaniem, że Barańczak byłby jak znalazł). No i teraz czy jest sens angażowania wybitnego tłumacza do jakiejś pośledniej ramotki fantasy? Choć fakt, można było lepiej. Najgorsze chyba jest to, że o ile w pierwszym tomie tłumacz się jeszcze przynajmniej starał, to potem już coraz mniej...

      Usuń
    3. Pewnie Moreni ma rację, że cykl się już starzeje. Ja kupiłam jakiś czas temu 3 tomy, bo miałam taki ambitny plan żeby poznawać klasykę gatunku. Ale z drugiej strony jestem bardzo wyczulona na to jak autorzy ukazują wizerunek kobiet i myślę, że już od tego pierwszego tomu bym się irytowała. A ostatnio wystarczy mi stresu w życiu codziennym, po co się jeszcze książką denerwować ;)

      Usuń
    4. @Moreni a mogłabyś mi podać przykład takiego nietrafionego przekładu z Xanthu? Bom ciekawa :D
      Coraz bardziej upewniasz mnie w przekonaniu, że następne tomy raczej nie trafią w moje łapki ;p

      @Fka Już sam fakt, żę cykl się starzeje świadczy o tym, że cudo to to nie jest :P

      Usuń
    5. Ale nietrafionego w sensie, że żart w oryginale był, a w przekładzie go nie ma? Sporo tego z nazwami roślin jest, ale nie mam stuprocentowej pewności, to się nie będę popisywać (bo oryginału w rękach nie miałam, a podejrzenia opieram raczej na tych popularnych angielskich nazwach, co mi się na studiach o uszy obiły). Ale takie świetliki trochę mi przeszkadzają. Po angielsku ich nazwa dosłownie oznacza "ogniste muchy", to i nie dziwota, że to czy tamto podpalą. Świecenie niby też się z tym wiąże, ale jest tyle nazw owadów kojarzących się z ogniem (mrówki ogniowe, motyl czerwończyk żarek) że można było coś wybrać. Tylko że gdyby postąpić tak ze wszystkim, to trzeba by było książkę od nowa napisać...

      Usuń
    6. warto by było dorwać wersję oryginalną - coś czuję, że sporo zabawy by przy tym było.

      Usuń
  2. W końcu jakaś recenzja zbieżna z moimi wrażeniami - już myślałam, że coś ze mną nie tak :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie zastanawiam się, czy po nią sięgnąć :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możesz spróbować: niektórym taka forma odpowiada, zapewnia przyjemną rozrywkę. Ja chyba nawet od literatury rozrywkowej wymagam więcej niż dwa lata temu....

      Usuń
  4. Swego czasu przeczytałam jednym ciągiem sześć tomów cyklu i się zabinkowałam. Nie wracam, nie doczytuję reszty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak podziwiam: ja po pierwszym tomie mam dość. Ewentualnie przyswoję w ramach walki z monotonią nocnej zmiany, ale chwilowo nocek nie ma, a i kolejne tomy chyba nie zostały zrobione jako audiobooki.

      Usuń
  5. O ile mnie pamięć nie myli autor w książce sam pisał ze przerabiał tą powieść żeby była dla większej ilości osób. Książka średnio mi się podobała wszystko było zbyt magiczne czułem się trochę jakbym przeniósł się do świata Alicji w krainie czarów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, w klasycznej Alicji było jednak jakby bardziej mrocznie, a magiczność miała bardziej oniryczny wydźwięk.
      Tutaj mamy do czynienia z klasycznym graniu na ogranych motywach ^^

      Usuń

Szanuję krytykę, ale tylko popartą odpowiednimi przykładami. Jeśli chcesz trollować, to licz się z tym, że na tym blogu niekulturalnych zachowań tolerować nie będziemy, a komentarze obraźliwe będą kasowane :)