2 lip 2015

Nidzica 2015.


Kilka lat temu wiele rzeczy i sytuacji uważałam za niemożliwe. Nie wierzyłam w to, że z moim dziwacznym podejściem do świata i ludzi uda mi się znaleźć swoje miejsce. Nie wierzyłam, że moja pasja może przynieść coś więcej niż tylko pełne politowania spojrzenia. Nie wierzyłam w końcu, że ja, Ruda, będę w stanie zdobyć się na tyle odwagi, by po prostu usiąść z człowiekiem-legendą i swobodnie porozmawiać.

Trzy lata temu usłyszałam o Festiwalu Fantastyki w Nidzicy i poczułam, że (gdy tylko pewne sprawy się unormują) poruszę niebo i ziemię by na Festiwalu się pojawić. Sporo w tym temacie początkowo zrobiła Oceansoul swoją relacją, a i kilkoro internetowych znajomych skutecznie mnie nakręcało na ten nietypowy konwent. (Dla niezorientowanych: Festiwal Fantastyki w Nidzicy to jedyna w naszym pięknym kraju impreza, podczas której Stary Fandom jest w takim stopniu obecny i aktywny. To nie jest masówka z tysiącami odwiedzających i programem coraz bardziej zdeterminowanym rzeczami modnymi. Do Nidzicy wybiera się co roku określona ilość ludzi, zazwyczaj ściśle związanych z fandomem i, w sporej większości, żyjących fantastyką w stopniu zaawansowanym.) Ta elitarność z jednej strony strasznie mnie pociągała, z drugiej napawała przerażeniem. I pewnie ciągle bym się wahała, odkładała wyjazd na „kiedyś”, gdyby nie spore wsparcie ze strony Krzysztofa Sokołowskiego. Z takim uporem (i swoistym urokiem) mnie ten nasz Lapsus namawiał, że jakoś w styczniu/lutym podjęłam decyzję: jadę!


Ogarnianie rzeczywistości i nagięcie jej do mojej woli nie było łatwym zadaniem, gdyż prócz kwestii finansowo/dziecięco/urlopowych musiałam walczyć z strachem i nie dopuścić do tego, bym przypadkiem stchórzyła w ostatniej chwili. Gdy opłaciłam akredytację, gdy już zadeklarowałam publicznie swój wyjazd, zaczęły się najtrudniejsze miesiące w moim życiu. Byłam przerażona i podekscytowana jednocześnie. Na miesiąc przed Festiwalem nie potrafiłam nawet spokojnie spać, męczona koszmarami o zepsutych pociągach i Rudej pozostawionej gdzieś w szczerym polu, bez możliwości dotarcia do Nidzicy.

Nadszedł w końcu ten wyjątkowy dzień, i o 7.40 wyruszyłam z Chorzowa w podróż roku. Trasę o tyle skomplikowaną, że wpierw musiałam dotrzeć do Katowic (strach, czy autobus nie będzie za bardzo opóźniony), następnie wskoczyć do pociągu relacji Katowice – Warszawa (strach, czy mam dobry bilet, czy pociąg się przypadkiem nie wykrzaczy gdzieś w połowie drogi i czy wysiądę na odpowiedniej stacji), a w Warszawie zdać się na łaskę i niełaskę dwóch Krzysztofów. Pierwszy, czyli Krzysiek Kietzman, miał za zadanie zgarnąć podekscytowaną Rudą z Warszawy Centralnej i przetransportować do miejsca, w którym to Krzysztof Sokołowski powinien nas znaleźć i zapakować do swojego samochodu. Po niewielkich problemach z ustaleniem miejsca spotkania jakoś się odnaleźliśmy i rozpoczęłam trzeci etap tej wyjątkowej wyprawy.

Jeśli myślicie, że dostanie się pod opiekuńcze skrzydła fandomowych wyjadaczy w jakikolwiek sposób mnie uspokoiło, to jesteście w błędzie. Dłuższą chwilę zajęło mi przyzwyczajenie się do tak nietypowej sytuacji, jaką niewątpliwie była dla mnie możliwość nieskrepowanej niczym rozmowy o literaturze (z drugiej strony, słuchanie pełnych pasji wywodów Lapsusa jest urzekające, wręcz człowiek nie chce przerywać…). Dlatego też większość trasy z Warszawy do Kalborni (czyli nidzickiej bazy noclegowej) przesiedziałam cicho, starając się uwierzyć w to wszystko, co właśnie się działo. Przyznam szczerze, że owo uczucie nierealności towarzyszyło mi przez cały Festiwal, ale to chyba akurat pozytywny aspekt całej wyprawy.

Wracając do relacji z wyprawy: kiedy w końcu, po niewielkich komplikacjach, dotarliśmy do Kalborni, po raz pierwszy uwierzyłam w to, co się wokół mnie dzieje. Pojawiła się, jakże przyjemna, myśl: oto nikt, ani nic, nie jest w stanie przeszkodzić mi w celebrowaniu tych wyjątkowych chwil. Jestem tutaj!

Pierwszy wieczór, programowo przedfestiwalowy, polegał na spokojnych pogaduchach w dość wąskim gronie i swoistej aklimatyzacji. Niesamowicie miło było przekonać się, jak w realnych kontaktach ci wszyscy, do których mam ogromny szacunek, okazują się ludźmi do pogadania. Albo inaczej: z jaką swobodą i ciepłem traktują w swoim otoczeniu kogoś nowego. Czwartek, czyli pierwszy „programowy” dzień Festiwalu tylko mnie w tym przekonaniu umocnił. Wyobraźcie sobie taką sytuację: siedzicie przy jednym stole z ludźmi odpowiedzialnymi na polskie wydanie Reynoldsa (kto bez googlania zna nazwisko ten ma u mnie duży plus), wiecie o ich niebagatelnej inteligencji, a jednak rozmawiacie w miarę swobodnie. Albo całkowicie przypadkowo zagadujecie do Cezarego Frąca i nagle okazuje się, że przez te rozmowy przegapiliście dwie prelekcje… Swoją droga, bliski kontakt z tłumaczami otworzył mi oczy na parę kwestii, kilka innych naświetlił. Mam nawet w głowie pomysł na wpis o tłumaczeniach i tłumaczach, ale to jeszcze rzecz odległa. Z pewnością postaram się o głos specjalisty i mam nadzieję, że się zgodzi (Lapsus, właśnie Cię wkręcam w pisanie za darmo dla szalonej Rudej…).

I teraz ja, całkowicie niechcący, siedzę sobie i rozmawiam. O literaturze. Rozmawiam o literaturze! Na żywo, nie stukając w klawiaturę! Narzekam na „Kosmicznych braci”, a rozmówca wie o czym mówię. Magiczne…

Drugą rzeczą, która mentalnie rozłożyła mnie na łopatki, była niesamowita serdeczność pisarzy obecnych w Nidzicy. Zarówno tych, którzy przybyli na Festiwal jako goście, jak i tych, którzy pojawili się incognito. Nad tym, jak uwielbiam Kosików nie będę się znów rozpisywała, ale powiem jedno: ich trzeba kochać, nie ma innej opcji :) Do autorów, którzy mnie oczarowali zaliczyć muszę między innymi Grzędowicza, Kossakowską i Inglota (gdzie ten ostatni swoim podejściem do wielu kwestii zyskał nową fankę w postaci Rudej) i o dziwo Pilipiuka. Dziwnym trafem w Nidzicy człowiek ten nie irytował mnie tak, jak miało to miejsce podczas Targów Książki w Katowicach. Magia Nidzicy!

Rzecz trzecia, za którą pokochałam Nidzicę, to właśnie rozmowy. Nie te przypadkowe kilka zdań zamieniane między prelekcjami, a wielogodzinne pogaduchy przy napojach gazowanych. Czwartkowy wieczór polegał u mnie na tym, że krążyłam od grupki znajomych do grupki nieznajomych i nagle okazywało się, że jednak się znamy. Łączenie pseudonimów/nazwisk z twarzami było niesamowite. Udało mi się nawet porozmawiać z tymi, do których wcześniej nie miałam odwagi odezwać się w sieci. Plus poznałam mnóstwo (dla mnie) nowych fantastów. Znów czar Nidzicy zadziałał tak, jak powinien! I nawet Mawete wypełzł z swojej jamy :)

Magiczny czas, magiczne miejsce i magiczni ludzie. Dałam się zaczarować i oczarować, po raz pierwszy od dawna czułam, że jestem u siebie. Ciężko opisać w kilku słowach to wszystko, co Nidzica zrobiła z moją Rudą łepetyną. Czy raczej – jak bardzo Festiwal przypomniał mi, że jeszcze można z radością i entuzjazmem rozmawiać o kochanej literaturze. Festiwal przywrócił mi wiarę w rozmawianie o tym, co kocham najbardziej, pokazał, że to naprawdę nie jest coś dziwnego: czytać i myśleć podczas czytania… Nidzica podkolorowała to moje szare i smutne do niedawna życie; ot tak, po prostu.

Czy jest coś, czego żałuje w związku z Festiwalem? Tak! Żałuję, że Nidzica jest tylko raz w roku. Ale mimo wszystko - kilka dni spędzonych z tymi wspaniałymi ludźmi dało początek czemuś nowemu. I o tym napiszę teraz kilka słów.

 Jak wiecie, moje recenzowanie w pewnym momencie umarło. Częściowo pisałam o tym tutaj, ale faktem jest, że przestałam wierzyć w siebie i sens tego, co robię. Okazuje się jednak, że ten sens jest. Co więcej – jest na to zapotrzebowanie. Tylu ciepłych słów o nomadzich recenzjach, słów wypowiadanych przez ludzi będących moimi autorytetami, jeszcze nigdy nie usłyszałam. Czymś innym jest czytać komentarze pełne wsparcia, a czymś innym siedzieć z swoim literackim idolem i słyszeć te słowa. Powtarzane wielokrotnie, przy okazji rozmów na różne tematy.

Wiem doskonale, na jakim poziomie jest obecnie internetowe reckarstwo, ale w najpiękniejszych i najbardziej szalonych Rudych marzeniach nie wymyśliłabym sobie sytuacji, w której to właśnie mojego pisania może komuś brakować. Że moje teksty będą przez wydawców nazywane „pięknymi”. Owszem, pisząc o książkach wkładałam w to serce i sporo pracy, ale nigdy, naprawdę nigdy(!) nie przypuszczałam, że ktoś poza ekipą z Fantasty jest w stanie ową ciężką pracę zauważyć. A tu psikus! Kroniki były czytane przez ludzi z literackiego światka, i jedyną krytyką, z jaką się spotkałam, było opieprzanie mnie za NIEpisanie.

Wiem, że jeszcze wiele pracy mnie czeka nim znów wyrobię w sobie nawyk pisania. Wiem, że jeszcze mnóstwo klasyki muszę przeczytać, by z spokojnym sumieniem pisać o czymkolwiek. Ale podjęłam decyzję, nakręcona nidzickimi rozmowami. Wracam. Będę pisać o książkach i będę starać się, by robić to częściej niż dwa razy w miesiącu. Wrócę do klasycznych recenzji, przy jednoczesnym trenowaniu tekstów takich jak TEN. Nie mam innego wyboru: po takiej dawce pozytywnych emocji zbrodnią byłaby ponowna ucieczka.

Nidzica sprawiła, że Ruda wróciła z dobrowolnego wygnania. I Ruda już ma kilka rzeczy zaplanowane: jak chociażby kupno nowego pióra czy też wizytę w ŚKFie.

Do tych, którzy w Nidzicy byli i znosili moje marudzenie: dziękuję.

I tak naprawdę to nie była podróż roku. To była wyprawa życia.




A teraz czas na kilka zdjęć z Festiwalu dla tych, którym nie chciało się czytać.
W większości kradzione z facebooka, gdyż dziwnym trafem nie miałam czasu na tak banalne czynności, jak fotografowanie ;p

Zamek
Mój pierwszy festiwalowy znaczek :)

Od lewej: Maciej Parowski, ja, Krzysztof Sokołowski
Od lewej: Grażyna Grygiel, Piotr Staniewski, ja, Cezary Frąc
Jacek Inglot
Maciej Parowski, ja, Krzysztof Sokołowski
Marek Oramus z córką


Andrzej Pilipiuk
Jarosław Grzędowicz
Lech Jęczmyk, Wiktor Żwikiewicz
Maciej Parowski i ja :)
Maciej Parowski i rudy warkocz :)
Lech Jęczmyk
Wiktor Żwikiewicz


Ps: O panelu, w którym brałam udział wraz z Krzysztofem Sokołowskim i Maciejem Parowskim napiszę za kilka dni. Ten temat wymaga osobnego wpisu :)

10 komentarzy:

  1. Nidzica tak ma. Przyjechałem tam tylko raz, "na Martina" w 2011 roku. A potem jeszcze raz, i jeszcze raz. I tak piąty rok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś czuję, że u mnie będzie wyglądało podobnie: ja już powoli kombinuję jak wszystko w przyszłym roku ogarnąć i znów przyjechać :)

      Usuń
  2. Wszystko ok, ale jak można narzekać na "Kosmicznych braci"? Hm?

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie, Ola! :) Uśmiechałam się czytając wpis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S. Znam Reynoldsa. Bez googla.

      Usuń
    2. Wiesz, co jest najlepsze: ja sama ciągle się uśmiecham gdy myślę o Nidzicy.

      No i ty wyjątkowa jesteś :)

      Usuń
  4. Ech, ech. Nidzica to jeden z moich większych wyrzutów. Pewnego roku miałem już opłacony wyjazd, ale komplikacje w życiu prywatnym zniweczyły plany. Do dziś się nie udało. Zresztą nie byłem na żadnym innym konwencie. Może 2016?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam: przyszłoroczny Festiwal zapowiada sie ciekawie, a i jako początek konwentowej przygody nadaje się idealnie. Ja do tej pory też na konwentach n ie bywałam, do Nidzicy wybierałam się od kilku lat i się udało.
      Chociaż i u mnie życie prywatne próbowało plany pokomplikować, ale się nie dałam.
      Serdecznie zapraszam, FF w Nidzicy to coś wyjątkowego :D

      Usuń

Szanuję krytykę, ale tylko popartą odpowiednimi przykładami. Jeśli chcesz trollować, to licz się z tym, że na tym blogu niekulturalnych zachowań tolerować nie będziemy, a komentarze obraźliwe będą kasowane :)