15 sty 2017

Olga i osty, czyli nie dajmy się oszukać.

Ten wpis ma w sobie coś z eksperymentu. Po pierwsze: to pierwsza od dawna recka, po drugie: to, co przeczytacie za chwilę jest zapisem mojej gawędy o „Oldze i ostach”. Nieco zredagowanej, ale zasadniczo: wiernej temu, co pewnego wieczora opowiedziałam/wygadałam/pomarudziłam. Stąd też jest nieco bardziej chaotycznie niż zwykle, może też nieco dłużej, ale tak było zamierzone. Oczywiście, jak zwykle po tak długiej przerwie w reckowaniu, proszę was o wszelkie krytyczne uwagi odnośnie przecinków, literówek i ogólnych głupot, które mogły się wkraść między literki. Życzę przyjemnej lektury :) ps. Doctorowe grafiki może i nie bardzo współgrają z treścią wpisu, ale co Doctor to Doctor :)




Agnieszka Hałas to pisarka, o której ciągle słyszę same dobre słowa. I to nawet od dyżurnych zgredów blogosfery. Tymczasem jakoś tak się złożyło, że „Teatru cieni” jeszcze nie czytałam, opowiadanie chyba tez się żadne nie trafiło i w sumie to nazwisko kołatało się gdzieś po znanym mi fandomie, a ja tylko obiecywałam sobie, że „może kiedyś”, „może przypadkiem”, „może w wolnej chwili”… Apetyt na twórczość Hałas wzrósł, gdy na jej blogu przeczytałam prolog do książki „Olga i osty”, ale znów… jakoś się nie składało. Pewnie ten stan trwałby do dzisiaj, gdyby nie fakt, że sama autorka zaproponowała przesłanie mi egzemplarza do recenzji. I chociaż czytanie trwało nieprzyzwoicie długo, to zaręczam: zero w tym winy autorki, raczej mojego ostatnio szalonego życia i wielkich zmian, oraz, po części, niezbyt trafionych oczekiwań względem „Olgi i ostów".
Mam nielichy problem z tą książką: początkowo, jeszcze podczas lektury, wydawało mi się, że tkwi on w kwestii zawartości fantastyki w Hałasowej fantastyce. Faktem jest, że wspomniany powyżej prolog zaostrzył mój apetyt i oczekiwałam czegoś bardziej… magicznego? A tymczasem dostałam coś z pogranicza baśni, mary sennej i realizmu magicznego (w takim rozumieniu tego pojęcia, do jakiego przyzwyczaiły mnie dotychczasowe lektury). Pogranicza napisanego bardzo poprawnie, chwilami wręcz niepokojąco, z wieloma nawiązaniami do kultury i popkultury, którymi Agnieszka Hałas bardzo zgrabnie się bawi. W sumie, przecież nawet sama główna bohaterka widzi w tym, co jej się przydarza, odzwierciedlenie przeczytanych książek czy gier, w które grała i zastanawia się na ile Zaświat jest tworem hmmm… prawdziwym, a na ile wytworem jej wyobraźni i mixem tego wszystkiego, co w fantastyce dane jej było poznać.
Czyli zasadniczo nie, nie tyle „procent” fantastyki w fantastyce mnie najbardziej zawiódł, co chyba konstrukcja samej głównej bohaterki. I nie chodzi tutaj o kwestię lubienia protagonisty, bo to akurat jest najmniej ważne, a raczej sprawa tego, czy jesteśmy w stanie w niego uwierzyć. Mój problem z Olgą polega na tym, że wszystkie potwory, które ją dręczą, te współczesne, i te z przeszłości, te realne i te… magiczne są do bólu przewidywalne, wręcz pospolite. I chociaż po części mogłabym identyfikować się z Olgą, tak tutaj pewne pokrewieństwo dusz okazało się raczej przeszkodą niż kwestią przybliżającą mi główną postać. Ot, nagromadzenie ciemnych barw w jej życiu jest zbyt duże, zbyt przesadzone i w sumie… zbyt klasyczne. To coś na zasadzie zebrania wszelkich możliwych oznak nieprzystosowania do społeczeństwa i stłoczenia ich w jednej osobie. Tak się po prostu nie dzieje, ta przesada wręcz razi i sprawia, że zwyczajnie nie wierzę Oldze. Wiem, że taka a nie inna konstrukcja postaci była celowa (a raczej chcę w to wierzyć i o celowości pewnych zagrywek Agnieszki Hałas jeszcze wspomnę dzisiaj), ale najzwyczajniej w świecie tego nie kupuję. Chociaż to mogło się udać, i w oczach niektórych recenzentów spełniło swe zadanie. Oto otrzymujemy archetypiczny przykład pokrzywdzonej przez los i czującej zbyt wiele (lub zbyt dziwnie) dziewczyny. Pojawia się Zaświat, który po części mógłby być spełnieniem marzeń każdej cierpiącej nastolatki uciekającej od rzeczywistości w światy fantastyczne. Olga idzie krok dalej, i okazuje się pewnego rodzaju twórcą światów. A chyba każdy miłośnik fantastyki marzył, chociaż raz w życiu, by się przenieść do jakieś magicznej czy futurystycznej krainy będącej odzwierciedleniem marzeń i snów. Krótko mówiąc: oto mamy idealny sposób na napisanie książki niemal doskonałej.

Cały czas coś mi nie gra, cały czas wyłapuję w tym wszystkim jakąś kolejną fałszywą nutę. Poza Olgą, poza Zaświatem, sam język, jakim napisana jest „Olga i osty”, nie współgra mi z całą tą historią. Jak już wspomniałam: zasadniczo nie mam się tutaj do czego przyczepić, wszystko jest jak najbardziej poprawne, logicznie w ujęciu całej opowiadanej historii, ale jako czytelnik zakochany w pięknej i trudnej frazie czułam niesamowity dysonans między tym, o czym jest ta powieść a tym, jak została napisana. Brakowało mi tutaj pewnej… poetyckości, może większej stylizacji języka? Nie wiem, brak mi jeszcze odpowiednich słów by to nazwać, ale najzwyczajniej w świecie: podczas lektury czułam, że gdyby Agnieszka Hałas uraczyła nas stylem bardziej onirycznym, to mój odbiór „Olgi i ostów” byłby na starcie o wiele lepszy.
Tylko że nie! Bo widzicie, widzę w tym wszystkim, w tych wszystkich… „zarzutach” pewną prawidłowość. Tylko głupiec by ją przegapił i nie spróbował wyciągnąć oczywistych wniosków. Jeszcze raz: oto mamy bohaterkę, będącą w sumie everymanem. Mamy świat, który jest zasadniczo zlepkiem dziesiątek znanych nam światów fantastycznych; mamy język, który jest czytelny dla każdego. Do tego mamy wcale nie tak prostą opowieść z wcale nie tak jednoznacznym zakończeniem. I wiecie jaka myśl towarzyszy mi od momentu, gdy skończyłam „Olgę i osty”? Otóż, jestem przekonana, że każdy z tych irytujących zabiegów jest zabiegiem celowym. Że tę pozorną prostotę można określić krótko: „w tym szaleństwie tkwi metoda”. Gdyby Agnieszka Hałas dała nam powieść napisaną językiem na wskroś poetyckim (a takowy bardzo by pasował do światów, w których żyje Olga), gdyby Olga była mniej… schematyczna, gdyby Zaświat był tworem zupełnie oryginalnym, to odczytanie pewnych głębszych kwestii byłoby zbyt łatwe. Jednocześnie, tak skonstruowana powieść (którą przeczytałabym z czystą przyjemnością) pozbawiłaby czytelnika poczucia, że trzeba w tym wszystkim pogrzebać nieco głębiej. Tymczasem trzeba wyłączyć utożsamianie się z bohaterem, należy pominąć oczywiste nawiązania, jakie przychodzą do głowy podczas czytania opisów Zaświatu i koniecznym jest, by w tej pospolitości odnaleźć magię. I w tę magię uwierzyć, właśnie ze względu na jej pozorną zwyczajność i łatwość, z jaką przypisujemy ją do chociażby pewnych zaburzeń psychicznych.
Chciałam, by „Olga i osty” okazała się powieścią wybitną. Marzyłam wręcz o tym. Z drugiej strony, nieco przekornie: chciałam, by okazała się powieścią słabą. Nie udało się: Agnieszka Hałas zaoferowała nam coś, co wymyka się klasycznemu odbiorowi dzieła fantastycznego (albo i niefantastycznego). Nie pamiętam kiedy (i czy w ogóle) miałam aż takie problemy z umieszczeniem jakiejś powieści w swoim osobistym rankingu „podoba mi się”. W ostatecznym rozrachunku: wszystko to, co początkowo raczej mi nie pasowało, koniec końców wpisało się w pewną hipotezę. I coś czuję, że to czwarte dno jest tym prawdziwym. A może warto poszukać jeszcze piątego, być może przy wsparciu samej autorki? Cokolwiek by się nie działo, ilu by nie było w „Oldze i ostach” kolejnych poziomów interpretacji: mimo wszystko polecam. Może wam uda się znaleźć w tym wszystkim ten drobiazg, który mi z pewnością umknął. A sama szykuję się do rozpoczęcia przygody z Krzyczącym w Ciemnościach. Czas najwyższy.

0 comments:

Prześlij komentarz

Szanuję krytykę, ale tylko popartą odpowiednimi przykładami. Jeśli chcesz trollować, to licz się z tym, że na tym blogu niekulturalnych zachowań tolerować nie będziemy, a komentarze obraźliwe będą kasowane :)