10 sty 2017

Podsumowanie 2016, czyli "mój różowy pamiętniczku"


To niesamowite, jak trudno zaczyna mi się ten wpis. Podsumowania mijającego roku nigdy nie należały do najłatwiejszych, a tegoroczne… jest chyba najtrudniejsze ze wszystkich. Bo rok 2016, zgodnie z przewidywaniami, był rokiem przełomowym i przerażającym. W sumie ten rok był najbardziej… burzliwym zarówno w historii istnienia Kronik Nomady, jak i w moim prywatnym życiu. Nim przejdę do konkretów pragnę was ostrzec: podsumowania zawsze są u mnie bardzo osobiste, a to konkretne będzie osobiste chyba jeszcze bardziej. Zarazem jest ono zamknięciem dość rozbudowanej prywaty uskutecznianej przeze mnie w sieci od kilku miesięcy: planuję od następnego wpisu wrócić do normalnego (o ile w moim przypadku można mówić o czymś normalnym) pisania o wszelakich odmianach życia fantastycznego. Zatem zapraszam do tekstu pod tytułem „mój różowy pamiętniczku”, za wszelkie szkody w psychice już teraz przepraszam, dalej czytacie tylko i wyłącznie na własną odpowiedzialność.

Zacznijmy od spraw blogowych: w minionym roku na blogu pojawiło się 27 wpisów, czyli o trzy więcej niż zakładał plan minimum, chociaż i tak nie udało mi się nadać mojemu pisaniu pozorów regularności. Tzn. prawie się udało, i tylko grudzień okazał się miesiącem bez wpisu a poza lipcem i listopadem publikowałam po minimum dwa teksty miesięcznie. Największe zamieszanie w sieci (i poza nią) wywołał „Lem utracony”: wpis powstały niejako z irytacji pewnymi przekłamaniami odbioru klasyki przez współczesnego czytelnika. Dość żywo komentowana była też „Klęska urodzaju”, co sprawiło, że i „Najlepsi z najlepszych” mieli niezłe statystyki. Z wpisów poświęconych konkretnej książce najpopularniejsze było sprawozdanie z "Głębi" Marcina Podlewskiego i pierwszych trzech tomów Opowieści z Ziemiomorza. Ogólnie jak na wybitnie nieregularnego blogera jestem zadowolona z statystyk, a i nawet polecenia na wykopie się doczekałam. Szok i niedowierzanie.
Książkowo… oj, tutaj było zdecydowanie gorzej niż w latach poprzednich. I chociaż nie należę do osób czytających „na ilość”, to jednak spisywanie przeczytanych książek sprawia mi frajdę i pozwala śledzić dwie kwestie. Po pierwsze: to, jak zmienia się mój… gust (?), a po drugie: jak często rzeczywistość weryfikuje nasze potrzeby i niejako zmusza do żonglerki gatunkami i „ciężarem” czytanych książek. W skrócie: nawet dzisiaj przeglądając swoje półki na LC (albo podstrony na blogu, kolejno 2011, 2012, 2013, 2014, 2015) i pamiętając CO i DLACZEGO działo się w poszczególnych latach widzę wiele zależności. Swoją drogą, trzeba się będzie kiedyś nad tym tematem pochylić bardziej wnikliwie… By nie przedłużać, oto lista książek przeczytanych przeze mnie w 2016 roku:


nr
Autor
Tytuł
E-N
Ocena
Opinia
1
Antologia
Przedmurze
Nie
4/6

2
Antologia
Zajdel 2016
Nie
4,5/6

3
Antologia
Kroki w nieznane (1974)
Tak
5/6

4
Antologia
Ostatni dzień pary
Nie
3/6

5
Antologia
Kroki w nieznane (1970)
Tak
5/6

6
Antologia
Czarna msza
Nie
4/6

7
Atwood Margaret
Opowieść podręcznej
Tak
5/6

8
Baraniecki Marek
Głowa Kasandry
Nie
5/6

9
Bradbury Ray
451 Farenheita
Tak
5,5/6
10
Chandler Raymond
Żegnaj laleczko
Nie
4/6

11
Chattam Maxime
Plugawy spisek
Nie
2/6

12
Cholewa Michał
Forta
Nie
4/6

13
Cholewa Michał
Inwit
Nie
4/6

14
Cholewa Michał
Punkt cięcia
Nie
4,5/6

15
Cholewa Michał
Gambit
Nie
5/6

16
Ciećwierz Paweł
Nekrofikcje
Nie
5/6
17
Gołkowski Michał
Komornik
Nie
3,5/6
18
Hałas Agnieszka
Olga i osty
Nie
4,5/6

19
Inglot Jacek
Polska 2.0
Nie
4/6

20
Le Giun Ursula
Tehanu
Nie
3/6

21
Le Guin Ursula
Czarnoksiężnik z Archipelagu
Tak
6/6
22
Le Guin Ursula
Grobowce Atuanu
Tak
5/6
23
Le Guin Ursula
Najdalszy brzeg
Tak
6/6
24
Lem Stanisław
Dzieniki Gwiazdowe t.1
Tak
4/6

25
Parowski Maciej
Burza. Ucieczka z Warszawy '40
Nie
4,5/6

26
Petecki Bohdan
Ludzie z gwiazdy Ferriego
Tak
5/6

27
Podlewski Marcin
Głębia: Powrót
Nie
4/6
28
Podlewski Marcin
Happy End
Nie
4,5/6

29
Przybyłek Marcin
Gamedec: Granica Rzeczywistości
Nie
4/6

30
Przybyłek Marcin
Orzeł Biały
Nie
4,5/6
31
Przybyłek Marcin
CEO Slayer
Nie
3,5/6

32
Rak Radek
Puste niebo
Nie
?/6
33
Sapkowski Andrzej
Czas pogardy
Nie
4/6

34
Sapkowski Andrzej
Krew Elfów
Nie
4/6

35
Sapkowski Andrzej
Miecz przeznaczenia
Nie
5/6

36
Sapkowski Andrzej
Ostatnie życzenie
Nie
5/6

37
Sapkowski Andrzej
Chrzest ognia
Nie
4/6

38
Sapkowski Andrzej
Wieża Jaskółki
Nie
4/6

39
Sapkowski Andrzej
Pani jeziora
Nie
5/6

40
Sapkowski Andrzej
Sezon burz
Nie
4,5/6

41
Silverbereg Robert
Opowieści z Majipooru
Nie
5,5/6
42
Sobota Jacek
Padlina
Nie
4/6

43
Strzeszewski Emil
Miejsca na krawędzi szeptu
Nie
3/6

44
Wyndham John
Poczwarki
Tak
5/6

45
Zbierzchowski Cezary
Holocaust F
Nie
5/6
46
Zbierzchowski Cezary
Requiem dla lalek
Nie
5/6
47
Zbierzchowski Cezary
Pięćdziesiąt kawałków Quentina
Nie
5.5/6
48
Zelazny Roger
Aleja potępienia
Tak
5/6

49
Ziemkiewicz Rafał A.
Śpiąca królewna. Pieprzony los kataryniarza
Nie
4/6


 Co mnie cieszy: na liście znalazło się kilka pozycji zaliczanych do klasyki fantastyki, jest też kilka powtórek (dokładniej: Sapkowski, Zbierzchowski i Przybyłek, chociaż ten ostatni jest powtórką po części umowną), udało mi się też zrealizować kilka z ubiegłorocznych planów. Pewnie niedługo spiszę plany czytelnicze na ten rok (mam już 3 pozycje obowiązkowe) i postaram się owe plany wypełnić chociaż w takim stopniu jak to miało miejsce w 2016 roku.
 Co mnie smuci: zbyt mało klasyki i zbyt mało odnośników w kolumnie poświęconej autorskim tekstom o przeczytanych książkach. Nie udało mi się też zakupić i przeczytać „Drogi”, a depresyjność i beznadzieja zawarta w „Ślimaku na zboczu” sprawiła, że za tę książkę będę musiała się zabrać w nieco lepszym okresie swojego życia.
 Co było odkryciem roku? Na pewno Marek Baraniecki i jego „Głowa Kasandry”, na pewno Ray Bradbury i „451 Farenheita” i z całą pewnością dwóch naszych współczesnych pisarzy, czyli Podlewski i Zbierzchowski. I gdzie ten pierwszy to takie odkrycie totalnie świeże, tak ten drugi intryguje swoją twórczością na tyle, że w tym roku znów wrócę do Rammy. Mam nadzieję, że nastąpi to przy okazji wydania „Distortion”, ale znając mnie nawet bez premiery nowej powieści i tak odświeżę sobie „50 kawałków Quentina”. Depresyjna proza to jest to, co rude tygryski lubią najbardziej.
 Czy na czymś się jakoś szczególnie zawiodłam? Raczej nie: do „Plugawego spisku” (jedynej książki ocenionej na 2/6) i tak podchodziłam z dużą dozą tolerancji i nie spodziewałam się szału. Przy Le Guin i „Tehanu” niby podczas słuchania jakieś milion razy mówiłam sobie „serio Ursula?!? Serio!?!”, za to rozmowy z ludźmi na temat twórczości Le Guin nieco złagodziły mój odbiór tej nieudolnej próby kontynuacji historii Geda.
 Czas na crème de la crème, czyli fandomowe wynaturzenia… (to jest jeden z dwóch momentów, w których czytacie na własną odpowiedzialność). Miniony rok był dla mnie niesamowitą szkołą tego, czym jest fandom. I znów: Co mnie zachwyciło? Konwenty. W tym roku udało mi się być na trzech konwentach, z czego na dwóch miałam jakieś swoje punkty programu. Pierwsza była oczywiście Nidzica, która w niczym mnie nie zawiodła, a nawet w kilku momentach bardzo pozytywnie zaskoczyła. Nidzica też pomogła mi w podjęciu pewnej decyzji i po części sprawiła, że teraz jestem w Warszawie. Ale o tym na samym końcu. Po Nidzicy, całkiem przypadkowo i szaleńczo wybrałam się na Polcon, który był dla mnie wielkim pozytywnym zaskoczeniem. Co prawda pojechałam tam po to, by móc przez weekend rozmawiać z ludźmi których lubię i szanuję i praktycznie całkowicie odpuściłam sobie punkty programu, ale zaręczam: było warto. A i tego wyjazdu bardzo potrzebowałam, gdyż Polcon przypadł na czas, kiedy pewne wielkie zmiany zostały już wprowadzone w życie a kolejne powoli kiełkowały w mojej głowie. No i na sam koniec Falkon, który też okazał się wyjątkowym wydarzeniem, chociażby ze względu na fakt, iż zaliczyłyśmy na nim z Małą Rudą swoisty debiut. Ona po raz pierwszy brała udział w tak wielkiej imprezie (i zachowywała się przegenialnie, jestem z niej niesamowicie dumna!), ja z kolei bardzo zaangażowałam się w punkty programu i prowadziłam (ekhm…) kilka paneli dyskusyjnych. I wiecie co, spodobało mi się to! Mam nadzieję, że w 2017 roku dane mi będzie jeszcze gdzieś się poudzielać, poczynione zostały już ku temu pewne kroki, ale o tym ciiii. Wszystko wyjdzie w praniu.
(foto by Bartek Biedrzycki)
Poza konwentami kilka razy udało mi się ściągnąć parę osób na fantastyczne pogaduchy w Paradoxie, podczas których przy napojach mniej lub bardziej wyskokowych spędziliśmy w sumie kilkanaście niezwykle inspirujących godzin. I to właśnie finalnie Pogaduchy sprawiły, że wszystko się zmieniło. Ułatwiły podjęcie paru decyzji, z którymi zwlekałam zbyt długo i, przede wszystkim: pokazały mi jak cudnie jest mieć wokół siebie ludzi, z którymi można dzielić swoją pasje. Ale nie tylko to. Okazało się bowiem, że przyjaźnie i znajomości zawarte podczas mniej lub bardziej żywiołowych dyskusji o fantastyce potrafią bardzo konkretnie przenieść się tez na pole osobiste i zawodowe. Okazało się też, że wielu z was najzwyczajniej w świecie życzy mi dobrze, wierzy w moje możliwości i jest w stanie pomóc w sposób, o jakim nawet nie śniłam.
 Do sedna. Przez niemal całe życie wydawało mi się, że jestem sama. I po części chyba trochę byłam: moja miłość do literatury, mój entuzjazm i moje marudzenie na tematy błahe dla szarych zjadaczy chleba sprawiały, że zawsze byłam jakoś obok społeczeństwa. I chociaż pisanie o książkach sprawiło, że oto na horyzoncie pojawiliście się wy: czytelnicy Kronik, dyskutanci na facebooku czy forach internetowych, to jednak zawsze istniała przeklęta bariera monitora. I tak tkwiłam sobie rozdarta między dwoma światami. Jednym „prawdziwym”, w którym byłam matką, pracownikiem i coraz bardziej nieszczęśliwą partnerką, wykpiwaną przez ludzi pozornie mi najbliższych, blokowaną na wszelkie możliwe sposoby by tylko przypadkiem nie zacząć się rozwijać w kierunku o którym marzyłam. I drugim, „wirtualnym”, w którym ktoś słuchał co mam do powiedzenia, liczył się z moimi opiniami, czy też najzwyczajniej w świecie: szanował moje okołofantastyczne ciągoty. I być może ten stan trwałby w nieskończoność, być może dalej godziłabym się na powolne umieranie gdzieś tam w środku, od czasu do czasu ratując się cyfrowymi dawkami pozytywnej fandomowej energii, gdyby nie fakt, że podbudowana kilkoma spotkaniami z wami, kilkoma dyskusjami na tematy zdecydowanie nie fantastyczne zaczęłam zauważać irracjonalność całej sytuacji. I zaczął we mnie narastać bunt przeciwko temu wszystkiemu. Przeciwko konieczności wpisywania się w narzucone przez społeczeństwo i rodzinę schematy. Trochę też udało się wam obudzić we mnie ukryte gdzieś tam pokłady szaleństwa. Czy raczej, po prostu: asertywności. Tak oto doszłam do momentu, w którym zakończyłam bardzo trudny związek. Zakończył się on w dość… burzliwej atmosferze, nie obyło się bez wizyt na policji i wsparcia psychologa, ale… od lipca zeszłego roku wiedziałam, że muszę zrobić jeszcze tylko dwie rzeczy. Po pierwsze: wyprowadzić się z obecnego miejsca zamieszkania i po drugie: zmienić pracę na taką, która pozwoli mi łączyć opiekę nad dzieckiem, rozwój osobisty i, last but not least: czytanie fantastyki i pisanie o fantastyce. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, zwłaszcza gdy rodzina nie do końca wspiera, czy wręcz nawet raczej potępia pragnienie normalnego życia.
Szczęśliwie rodzina fandomowa stanęła na wysokości zadania, i to dzięki Wam próbuję obecnie swych sił jako „specjalista ds. content marketingu”, dzięki wam ogarnęłam przeprowadzkę z Chorzowa do Warszawy, dzięki Wam nie stchórzyłam i nie wróciłam do starego bagna. A kilka razy było ku temu blisko, oj bardzo blisko… Przez ostatnie pół roku, a zwłaszcza od wrześniowych pogaduch, żyłam w stanie totalnego napięcia. Nawet nie potrafiłam już czytać, bo rzeczywistość napierała tak bardzo, że skupienie się na jednym akapicie przerastało moje możliwości. A może po prostu po raz pierwszy od lat zamiast uciekać w książki stawiłam czoła codzienności? Nie jest ważne jak to teraz nazwiemy, ważne jest coś innego: od pierwszego stycznia 2017 roku zaczęłam nowe życie. Zaczęłyśmy z Małą Rudą nowe życie. Czeka nas mnóstwo ciężkich chwil, jeszcze nie raz zwątpię w zasadność tej szalonej decyzji a proza życia będzie próbowała nas pokonać. Tylko wiecie co? Teraz wiem, że nie jestem sama. Bo w końcu nie jestem. Dziękuję Wam za całe wsparcie, jakiego mi udzieliliście w zeszłym roku. Czasem chodziło o drobiazgi typu przechowanie rybek na czas urządzania się w nowym mieszkaniu, czasem o nocleg przed ostateczną rozmową kwalifikacyjną, czasem o proste słowa „Powodzenia! Na pewno dasz radę!”. I wiele, wiele innych drobnych rzeczy, które zebrane razem sprawiają, że człowiek się nie poddaje. Dzięki Wam zaczęłam walczyć i dzięki Wam będę walczyć dalej. A za rok, gdy znów zmienimy kalendarze znów Wam podziękuję. I mam nadzieje, że następne podsumowanie będzie zdecydowanie bardziej pozytywne. Mając takie wsparcie nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej!

0 comments:

Prześlij komentarz

Szanuję krytykę, ale tylko popartą odpowiednimi przykładami. Jeśli chcesz trollować, to licz się z tym, że na tym blogu niekulturalnych zachowań tolerować nie będziemy, a komentarze obraźliwe będą kasowane :)