22 lut 2014

Jak wam nie wstyd, czyli Silaqui sobie narzeka (plus gościnny występ Fenrira)


Blog recenzencki. Bloger-recenzent. Egzemplarze recenzenckie, recenzje internetowe, blogosfera książkowa: jeszcze trzy lata temu nie miałam bladego pojęcia o istnieniu tego wszystkiego. Co więcej, cieszyłam się z odkrycia portalu Lubimyczytać, gdzie mogłam (w pocie czoła) sklecić kilka zdań opinii o przeczytanych kiedyś książkach. Z zapałem wzięłam się więc za odznaczanie kolejnych pozycji, przypisywanie im konkretnych półek i zaznaczanie tych książek, które chciałabym kiedyś przeczytać. I właśnie podczas poszukiwań fantastyki o tematyce anielskiej (bo akurat byłam na etapie zaczytania Kossakowską), zamiast normalnej opinii znalazłam coś dziwnego - link do bloga. I to bloga nie byle jakiego, bo zawierającego praktycznie same dobre recenzje dobrych książek. Poczułam się tak, jakbym po latach błądzenia po omacku w końcu znalazła przewodnika. A raczej: całą grupę, całą rzeszę przewodników po świecie literatury. Po jakimś czasie sama zaczęłam bawić się w blogowe recenzowanie, zaczęły się współprace, darmowe książki i poczucie, że w końcu moja największa pasja okazała się nie dziwactwem, a czymś dość powszechnym.



Najważniejsze jednak było to, że dzięki pisaniu recenzji (zwłaszcza dla jednego portalu, gdzie trzymam się do dziś i z którego nie wyrzucili mnie na zbity pysk za nie przestrzeganie terminów) zauważyłam znaczną poprawę nie tylko mojego gustu, ale też i warsztatu. Jednocześnie sama zaczęłam więcej wymagać od ludzi przeze mnie czytywanych i zaczęłam się coraz częściej irytować podczas odwiedzania kolejnych blogów recenzenckich.



To, co dzieje się na naszym poletku woła o pomstę do nieba! I od razu zaznaczę, by nie było niedomówień: nie chodzi mi o osoby, które czytają książki, a na blogu zamieszczają dłuższe lub krótsze wpisy, mające bardziej charakter książkowego opinio-pamiętnika. Chodzi mi o ludzi, zazwyczaj kobiety, z dumą nazywające się “recenzentkami”, współpracujące z różnymi wydawnictwami i portalami, jednocześnie pisząc teksty nie dających się czytać.
Blogi takowe dzielę na dwie robocze kategorie.
Do pierwszej, częściej wywołującej pełen politowania uśmiech i bardziej facepalm niż irytację, zaliczam blogi młodych stażem pasjonatów literatury, którzy, choć bardzo się starają, to jeszcze nie do końca wiedzą o czym piszą. Zazwyczaj recenzent takowy nie zdobędzie się na wysiłek wstukania w Google nazwiska autora czy nazwy krainy, w jakiej ma miejsce akcja recenzowanej powieści. A przecież czasem wystarczy przeczytać notkę biograficzną o autorze, jego wcześniejszych dokonaniach, pasjach czy kraju pochodzenia, by lepiej zrozumieć czytane dzieło. Taki szybki research naprawdę pomaga uniknąć idiotycznych błędów rzeczowych, takich jak nazywanie Tolkiena wtórnym w stosunku do Rowling. Jak już wspomniałam: takie lenistwo jestem w stanie wybaczyć, zwłaszcza gdy bloger jest młody, recenzje płodzi od niedawna i ma szanse na poprawę.

Za to druga kategoria jest o wiele gorsza i sprawia, że nóż otwiera mi się w kieszeni, a na dźwięk określenia “jestem blogerem książkowym” mam ochotę wyrzucić komputer, wyłączyć pakiety internetowe w telefonie i zakupić dobry karabin maszynowy wielkiego kalibru. I zacząć strzelać. Do wszystkich: blogerów, wydawców i ludzi z różnych portali internetowych, odpowiedzialnych za “współpracę”.


Bo, jak już zaznaczyłam: o ile opinie pisane same dla siebie mogą być tworzone w podwórkowej łacinie, o tyle “oficjalne recenzje”, płodzone przez “współpracowników” powinny prezentować choćby przyzwoity poziom językowy. A, niestety, coraz częściej trafiam na miejsca w sieci, w których recki są na poziomie szkoły podstawowej, pełne literówek, błędów ortograficznych, stylistycznych i interpunkcyjnych. I takowe recki, takie potworki, opatrzone będą etykietą “napisane dla …” czy też “za książkę dziękuję…”. Jak tak można?!? Jak ci nie wstyd, blogerko, publikować wpisy nienadające się do niczego? Jak ci nie wstyd, drogie lubimyczytać, mianować “oficjalnym recenzentem” kogoś, kto nie potrafi pisać po polsku? Jak ci nie wstyd wydawco, wysyłać książki do ludzi, którzy nie mają pojęcia o czym piszą? I jak WAM nie wstyd, wszyscy fałszywi pochlebcy, zostawiający pod nędznymi reckami dziesiątki komentarzy zachwalających te ciągi liter pozbawione sensu?


Moglibyście powiedzieć, że przecież nikt mnie nie zmusza do czytania słabych tekstów, wystarczy zamknąć kartę z pseudoblogiem i oto skończą się moje problemy z nerwami. Nie zgodzę się z tym, bo czuję się oszukana i żal mi oszukiwanych przez WAS pospolitych czytelników i potencjalnych przyszłych blogerów.

FENRIR: W sumie temat został już wyczerpany powyżej, ale spróbuję swoje trzy grosze wtrącić. :P Nie będę zaprzeczał powyższemu obrazowi blogosfery, jaki nakreśliła Silaqui, bo jest brutalnie prawdziwy. Doszliśmy już do tego etapu, khem, rozwoju, gdzie paradoksalnie tego rozwoju nie ma. Oczywiście zaraz pojawią się głosy, że wszystko trzeba wyszlifować. Owszem, trzeba. Tylko wcale nie trzeba długo szukać jednostek, które nie dość, że warsztatu nie poprawiają, to wręcz piszą coraz gorzej, mając gdzieś jakość tekstów, czego najlepszym przykładem jest zresztą ten komentarz:




Kwiatków zresztą wcale ze świecą szukać nie trzeba. Setki “recenzji”, w których pomysły do cna zużyte, wyeksploatowane były nazywane innowacyjnymi, świeżymi i nowatorskimi (najlepszym tego przykładem były teksty o “Igrzyskach śmierci” czy “Piątej fali” - mało kto wiedział, o czym tak naprawdę pisze). Pisanie o realiach, o których nie ma się pojęcia? Było, nieraz. Narzekanie na trzynastolatki wychodzące za mąż w powieści rozgrywającej się w połowie średniowiecza? Ba, nawet zarzucanie Peterowi Jacksonowi przekręcenia nazewnictwa z tłumaczenia Marii Skibniewskiej miało miejsce (tak tak!). Próby dążenia do doskonałości? Gdzie tam, zapomnijcie, nieliczne jednostki tylko faktycznie to robią (teraz oczywiście czekam na masę komentarzy w stylu “uff, jak dobrze, że ja tak nie robię”), a reszta radośnie siedzi po pas w bagnie i ani myśli z niego wyjść. Już nie mówiąc o jakimś nakierowaniu się na konkretne gatunki - niestety, blogasków gdzie romanse przeplatają się z hard SF i erotykami jest całkiem sporo. Już nie mówiąc o godzeniu się na każde możliwe warunki, byleby otrzymać darmowy egzemplarz od wydawnictwa.



Jak też Sil wspomniała wyżej - plagą są głupi komentatorzy, którzy pod nawet najgorszym tekstem zostawią komentarz “świetna recenzja”: nieważne, że to opinia najeżona błędami wszelkiej maści, ważne jest pogłaskanie blogera po głowie w nadziei na to samo z jego strony. Brak refleksji nad swoimi wypocinami potem owocuje coraz większą populacją pseudo-recenzentów wypowiadających się coraz śmielej o książkach, o których pojęcia nie mają. A potem biedny, niczego nieświadomy czytelnik korzysta z takich tekstów i pakuje się w istny labirynt niedopowiedzeń, przekłamań i omijania istotnych cech recenzowanych książek. Chciałoby się powiedzieć, że sytuacja idzie ku lepszemu i takie jednostki się wykruszają, aczkolwiek to sytuacja jak z mityczną hydrą - na miejsce jednej odciętej głowy wyrastają dwie kolejne.



A wiesz, że znajdzie się wśród czytelników dzisiejszego posta ktoś, kto nam zarzuci zazdrość? Bo u nas nie ma milionów komentarzy w stylu “świetna recenzja” (a jak są, to pozostawiamy je bez odpowiedzi), ewentualnie bardziej ambitnych “zaciekawiłeś mnie, muszę poszukać tej książki”...
 Napisałeś o braku refleksji. To chyba boli mnie najbardziej i najtrudniej mi nad tym przejść do porządku dziennego. Ja chcę, by literatura wywoływała u mnie refleksję, chcę też czytać recenzje książek, które wskazują mi inne sposoby interpretacji dzieła. Sama też takie chcę pisać, i dlatego narażam się na tortury związane z przedzieraniem się przez dziesiątki tekstów słabych. I wierzcie mi, gdy w piątej opinii o jakiejś książce widzę znów te same zwroty, te same błyskotliwe uwagi, to znów sięgam po kałacha.


Czy naprawdę setki blogerów czyta książki bez myślenia i szukania w nich drugiego dna? Czy jeśli w blurbie nikt nie wspomni o nawiązaniach do “wklej cokolwiek”, to żadne z WAS owych nawiązań nie zauważy? WY, którzy czytacie po 200 książek rocznie, recenzujecie niemal tyle samo i opływacie w książkowe luksusy?
Jeszcze raz: nie czepiam się ludzi, którzy piszą OPINIE. Czepiam się ludzi, którzy uważają siebie za recenzentów i bóstwa objawione. A w swej recenzji piszą coś takiego:


Albo każdą pozycję recenzencką prezentują jako arcydzieło, nawet gdy w żadnym stopniu na takie miano nie zasługuje. I jeszcze laurki piszą nieudolnie (ale to już temat tyle razy wałkowany, że aż szkoda klawiatury na ponowne piętnowanie tego zjawiska).
Skąd natchnienie do dzisiejszego wpisu? Z lęku o ludzi trochę młodszych niż ja, powoli zaczynających swoją przygodę z literaturą. Jak takie niewinne umysły stykać się będą jedynie z przodującymi na rynku badziewnymi blogami recenzenckimi, to mają nikłe szanse na poznanie wartościowej literatury. Albo, co gorsza: sami zaczną pisać farmazony (uwierzcie mi, chciałam użyć innego słowa niż “pisać”) o dobrej literaturze.

FENRIR: Publicznie raczej nie zarzucą, bo wiesz, “uderz w stół…”. :P Wiadomo, że ten jeden wpis nie sprawi, że nagle świat stanie się piękniejszy, ale może w końcu jawny głos trafi do kilku jednostek, które pomyślą nad tym, co piszą. Bo w refleksję tych najbardziej opornych na wiedzę to już nie wierzę.

102 komentarze:

  1. A ja Ci powiem, Sil, że mam dużo, dużo większy żal do 'góry' tej piramidy, niż do dołu. Kiepscy recenzenci i kiepscy czytelnicy są pasieni właśnie przez niefrasobliwych wydawców i zarabiające na wszystkim portale. Gdyby osoby odpowiedzialne w wydawnictwach za rozdawnictwo książek nie kierowały się ślepo statystykami (czytaj - kasą), to problem by w sporej mierze zniknął. Gdyby wszyscy recenzenci najgorszego sortu musieli przerzucić się na własne źródła książek, to jestem pewna, że blogów byłoby mniej, recenzji byłoby mniej, ruchu byłoby mniej. Gdyby recenzje popularnych nowości nie leżały na co drugim blogu na skutek rozdawania egzemplarzy lekką ręką, tylko na tych faktycznie najlepszych, które otrzymały owe książki od świadomych wydawców, to i czytelnicy by się w te miejsca skierowali. Z kolei słabsi recenzenci łasi gratisów siłą rzeczy wzorowaliby się właśnie na tych najlepszych tekstach i równali poziomem w górę, jeśli chcieliby książki dostawać. Nie widzę możliwości, by dało się coś z tym stanem rzeczy zrobić 'oddolnie', choćby i kilkoma odezwami czy apelami kierowanymi do blogerów.
    A tymczasem ile mamy wydawnictw, w których odpowiedzialna za rozdawnictwo egzemplarzy osoba faktycznie interesuje się tym, do kogo wysyła książkę? Wydawnictw, które nie ulegają statystykom blogerów i portali, które nie dadzą "dużemu i popularnemu", bo ten mimo masy czytelników po prostu za kiepsko pisze? Wśród większych wydawnictw - nie przychodzi mi do głowy ani jedno. Wśród mniejszych - tylko takie, które nie rozdają nikomu, więc i je trudno chwalić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz niestety rację: gdyby wydawnictwa nie słały książek w dziesiątkach egzemplarzy, to i by blogów się tyle nie pojawiało.
      Ale wydawnictwa idą w zaparte (nie wszystkie, są takie, co selekcjonują recenzentów), ślą gdzie się da i na swoich profilach facebookowych promują pochlebne paskudy. Bo to chwali, a poziom pochwały jest mało ważny.
      Kurde! Piszę recenzje od prawie trzech lat i pluję sobie w brodę: gdybym się odezwała do takiego MAGa, SOLARISa czy POWERGRAPHu, to teraz bym od nich dostawała darmówki. A tak: wolę kupić albo od Fantasty dostać, by mieć pewność, że moja recenzja będzie warta uwagi

      Usuń
    2. Wydawnictwa nie wysyłają każdemu. Widać, że nie wiesz co piszesz. A Solaris to prawie nie wysyła.

      Usuń
    3. Faktycznie, nie wiem, obserwując od środka od plus minus trzech lat, jak wyglądają takie współprace i czy trzeba się na nie jakkolwiek wykazać. I dostając od portali książki ot tak, nawet jeśli potem przez ileś miesięcy nie mam czasu ich przeczytać - tymczasem nikogo w wydawnictwie nawet to nie obchodzi, ba, wysyłają dalej, nawet jeśli dany portal zaległości ma mnóstwo.
      Nie wspominając o stosach reckowiczów samodzielnie nawiązujących współpracę i dziękujących wydawcom - jest masa przypadków, gdzie gołym okiem widać fatalną jakość i seryjność tych recenzji, a jednak książki wciąż do nich przychodzą. Wydawcom wystarczają jednak ładne statystyki. Jeśli wciąż nie mam pojęcia, o czym piszę - czekam na wytłumaczenie tego fenomenu wysyłania książek do recenzentów, którzy pisać nie potrafią.
      Od Solarisu dostawały też portale, dla których sama piszę/pisałam, więc kolejne pudło. Chyba że listonosza z paczką też sobie uroiłam.

      Usuń
    4. @Anonimowy, a to byś się zdziwił, bo niektóre dosłownie każdemu wysyłają (i nie będę tu palcem pokazywał które, z oczywistych względów). Solaris także wysyła, chociaż niezbyt często i nie do każdego.

      Usuń
    5. @Anonimowy: Wymienione wydawnictwa, a już zwłaszcza Powergraph i Solaris nie ślą kazdemu, nie o to mi chodziło, a o fakt, że dostając książki tylko od wydawnictw na pewno moje pisanie inaczej by wyglądało.
      @Oceansoul: czasem taka recenzja opublikowana miesiąc po premierze jest lepsza niz te publikowane hurtowo w wymaganym terminie: a nuż ktoś przegapił boom na daną książkę i teraz się nią zainteresuje? :)

      Usuń
  2. Bardzo dobry komentarz do sytuacji. Na początku mojego recenzowania,które aktualnie zamarło, zastanawiałam się, skąd biorą się te stosy parudziesięciu książek u młodszych ode mnie dziewczynek, które pisały po prostu źle. Nie trzymało się to szkolnego schematu recenzji, nie mówiąc już o jakiejkolwiek kreatywności. Ot - prace na ocenę mierną, które jak widać "doceniło" niejedno wydawnictwo, zerkając na popularność bloga i skwapliwie pomijając błędy, brak poprawności językowej i olewatorskie podejście do pisania. Fuj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, cześć, Laura. :P

      Usuń
    2. Szkolny schemat recenzji? Gdyby połowa blogosfery się tego trzymała, to byłabym szczęśliwa (o ile schemat byłby poparty mądrym pisaniem).
      Masz podobne do mnie podejście do literatury: kochasz czytać i starasz się rozwijasz. Jak jeszcze pozbędziesz się nawyku przybliżania fabuły w osobnym akapicie: zacznę cię czytać regularnie ^^
      Ja przestałam się dziwić, przestałam krzyczeć ze złości, irytacja narastała. I oto wpis się pojawił. Podeślij linka do wszelkich zapatrzonych w siebie idiotek. Może jedna na 100 zrozumie :P)

      Usuń
    3. @Aleksandra Radziejewska: Może jedna na 1000 zrozumie :) A może warto by napisać post skierowany bezpośrednio do wydawców, czy redaktorów portali z recenzjami z wyrazem sprzeciwu na nadmierne promowanie bylejakości? Podesłać im jakiś list otwarty, apel od czytelników mających dość obecnej sytuacji? Sytuacji się nie zmieni, bo byle jakie książki generują łatwe zyski, ale gdyby ci, którym zależy na lepszych książkach (i recenzjach) głośno wypowiedzieli ten sprzeciw, może uda im się wywalczyć małą niszę (na początek), sprawić że chociaż jeden wydawca dostrzeże ich potrzeby? Choć jeden na 1000 ;)
      PS Pozwolę sobie zamieścić link do bloga, gdzie znalazłam ciekawą notatkę z 1932 r. - jak się okazuje, problem z popularnością tandety nie jest wymysłem naszych czasów: http://beata-szczurwantykwariacie.blogspot.com/2014/02/przedwojenny-apel-do-pisarzy-wciaz.html

      Usuń
  3. Nie wiem czy wzbudzi ten tekst refleksję, czy też nie, ale nie ukrywam - dobrze, że zwróciliście na ten temat uwagę. Sama nie jestem doskonała, popełniam błędy i jestem tego świadoma. Pracuję nad sobą, nie zawsze efekty tego widać niestety, jednak nie chcę się poddawać na stracie i cofać się do poziomu "Kali jeść". Po prostu jak coś robić, to robić to dobrze.
    Za wpis dziękuję i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli ktoś jest przekonany o swojej zajebistości, to ten tekst na niego nie wpłynie. Al e niech jedna na sto osób pomyśli: wtedy będę szczęśliwa

      Usuń
    2. Aj! Odpaliłam i zobaczyłam błędy w swoim komentarzu -.- Idę spać, dziś nie mój dzień.

      Usuń
  4. Rzeczywiście temat ciekawy i aktualny. Patrząc na wiele blogów książkowych, można by sądzić, że jedynym do czego ograniczają się osoby piszące recenzje jest wychwalanie określonych pozycji (nie zważywszy na jej fabułę czy wartości merytoryczne) w celu zdobycia egzemplarzy recenzenckich. Literacka blogosfera utraciła nieco ze swojego właściwego przeznaczenia - nie jest już miejscem, w którym każdy może wyrazić swoją subiektywną opinię na temat danego dzieła. Powieść czy jakakolwiek inna forma epiki w każdym z nas wzbudza inne uczucia oraz emocje, nie zawsze odbieramy ją pozytywnie - to zależy od gustu czytelnika. Nie widzę więc sensu w czytaniu "na siłę", byleby coś sklecić i wstawić na bloga, a później w podziękowaniach za otrzymaną książkę. Naprawdę wartościowy post :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi czytać Twój komentarz. Ale wspominasz o czymś, o czym już było tyle dyskusji...

      Usuń
    2. Pisze o tym, bo własna opinia powinna coś znaczyć. Zastanawiam się też, dlaczego to właśnie blogi prowadzone przez osoby młodsze, niekoniecznie najlepsze jeśli chodzi o warsztat czy doświadczenie stają się blogami skierowanymi na przypodobanie się wydawnictwu. I dlaczego wydawnictwa w przeważającej liczbie wysyłają egzemplarze właśnie takim osobom? Czy tylko młodszym zależy na darmowej książce czy to nastolatki prowadzą najpopularniejsze książkowe blogi? Przecież każdy poczytny bloger mógłby otrzymać taki egzemplarz :D Nie rozumiem czym jest to spowodowane i dlaczego tak powszechne :( Co do błędów, jesteśmy tylko ludźmi, więc popełniamy je wszyscy, ale warto znać pewne granice.

      Usuń
    3. Dla wielu wydawców naprawdę jedną z najważniejszych rzeczy są statystyki bloga, ilość komentarzy (a nie ich jakość). I dlatego rzesze młodych blogerów, obserwujący i będący obserwowani przez setki czytelników wypadają lepiej w tabelkach.
      Błędy popełnia każdy, ja czasem walnę takiego babola, że aż zęby bolą. Na szczęście zazwyczaj ktoś owe pomyłki wyłapuje: czy korekta z portalu, czy też uważny czytelnik :)

      Usuń
  5. Kiedyś z zazdrością patrzyłam na blogosferę USA. Mieli goodreads, dobre blogi książkowe pełne recenzji i całkiem aktywny udział wydawnictw (przejawiający się nie tylko w wysyłaniu egzemplarzy recenzenckich, ale też np. ogólnym dostępem do elektronicznych wersji paru książek - np. pierwszych tomów serii). Teraz, gdy i u nas blogosfera książkowa się rozkręca, ujawniają się wady tego systemu. Ale szczerze - jakoś bardzo mi to nie przeszkadza.

    Blogi, które mnie zawiodły, po prostu przestaję odwiedzać. Recenzje tego samego tytułu pojawiające się wszędzie, mniej więcej w tym samym czasie, traktuję z przymrużeniem oka. Dzięki popularności książkowej blogosfery nie brakuje mi za to osób do dyskusji na interesujące mnie tematy. Nie jest źle.

    Moje opinie/recenzje/wpisy (jakkolwiek by te posty nazwać) zdecydowanie nie są doskonałe. Często je zmieniam, wracam do nich, żeby choć słowa w jednym zdaniu lepiej poprzestawiać. Ale i tak uważam, że w blogowaniu nie chodzi o doskonałość. Nie jesteśmy krytykami. To po prostu wyraz naszej pasji (i tak, pomijam tu blogi stworzone dla "darmowych" książek). Gdybym zbytnio martwiła się jakością każdego posta, nic bym nigdy nie opublikowała.

    Zgadzam się jednak z koniecznością małego researchu. Nie tylko pozwala to uniknąć kompromitujących błędów, ale na dodatek jeszcze urozmaica recenzje :). Nie zawsze jednak da się wszystko sprawdzić. Czasami można też coś przeoczyć. Od tego właśnie są komentarze. Taki błąd może być wstępem do całkiem ciekawej dyskusji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. system jest ok, to nasza mentalność go wypacza.
      A ja chciałabym, aby moje recenzje były jak najbliższe doskonałości, bym u innych też takowe czytała: bieganie po blogach zajmuje mi mniej więcej tyle samo czasu co czytanie książek i chcę z obu czynności czerpać tyle samo frajdy i intelektualnej stymulacji. A obecnie wygląda to tak, że po przeczytaniu kilku recenzji zaczynam wątpić w swoją narodowość, bo po naszemu to one na pewno nie są napisane.

      Nie katuję się upartym wracaniem na słabe blogi (chyba tylko na miasto-recenzji rzuciłam okiem kilkanaście razy, właśnie ze względu na koszmarną recenzję książki, którą sama też recenzowałam. A autorka jeszcze bezczelnie pokasowała większość moich i Fenrira komentarzy...), po prostu ostatnio coraz częściej na nie trafiam.

      Komentarze czy też prywatne rozmowy sprowokowane recenzją są najlepsiejsze ze wszystkiego ^^

      Usuń
  6. A ja Wam powiem, że mnie się zrobiło przykro, jak zetknąłem się z opisywanym zjawiskiem. Człowiek sobie przez lata kleci bloga, stara się być coraz lepszym, sam widzi po sobie, porównując nowe i stare notki, że robi postępy, mozolnie wychodzi powoli do ludzi, święcie przekonany, że trzeba mieć już coś, co można ludziom pokazać, co ludzi przyciągnie, a tu bach! jakaś smarkula nie potrafiąca nawet dobrze po polsku zdań składać, prowadząca bloga od roku lub i krócej, dostaje za darmo książki do recenzji, ma grono stałych komentatorów [ok, akurat takich to bym nie chciał], nawet konkursy organizuje.
    Świecie, quo vadis?
    :P
    Przez cały okres prowadzenia bloga dostałem jedną książkę do recenzji. Ebooka wartego 10zł. Od autora. Przynajmniej tyle, że była to faktycznie najlepsza rzecz, jaką czytałem od bardzo dawna (a, co mi tam, zareklamuję niecnie - "Za garść zbawienia i inne opowiadania" Bartosza Orlewskiego), bijąca na głowę mnóstwo nowego, papierowego crapu za ~30-40 zeta.
    ~*~*~*~*~
    Inna sprawa, że ja w sumie nie wiem, czy chcę być bardziej bloggerem, czy - uh, oh - pisaczem (bo pisarzem się jednak nie nazwę, nie ten poziom, z czym do ludzi, przecież nie z dotychczasowym dorobkiem 4 opowiadań opublikowanych w internecie [nie, nie przez mnie samego]). Do pewnego momentu da się te funkcje połączyć - potem albo jedno, albo drugie. Tak przynajmniej twierdził Łukasz Radecki w wywiadzie, który ostatnio gdzieś czytałem. W sumie muszę przyznać mu rację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba było po miesiącu od założenia bloga zasypać wydawnictwa żebromailami i powtarzać procedurę co miesiąc. Mogłeś również zapisać się do wszystkich możliwych grup dyskusyjnych skupiających blogerów. I spamować, spamować, jeszcze raz spamować linkami. Miałbyś obecnie pierdyliard książek i czytelników. Tylko po co, skoro zagubiła by ci się gdzieś radość z czytania?

      "Za garść zbawienia" i ja dostałam od Bartosza, niedługo na blogu pojawi się moja recenzja. I fakt, godne polecenia :)

      Od jakiegoś czasu coraz mniej czuję się blogerem: środowisko mnie wkurza, podejście 90% blogerów mnie wkurza, recenzje mnie wkurzają... Jestem pasjonatem, dobrze że wśród blogerskiej braci kilku innych pasjonatów funkcjonuje całkiem sprawnie :)

      Usuń
  7. Przynajmniej jednego braku, dowiedzenia się czegoś więcej o autorze, nie ustrzegł się współpiszący tego posta (piszę o jednej, bo przeczytałem tylko dwie opinie na jego blogu i po tej drugiej odechciało mi się dalszej lektury). Jest to więc dość powszechny objaw, ja sam nie robię poszukiwań, piszę o tekście książki i moich uczuciach co do niej, to po co mam się zagłębiać w życie autora. Zmienia się to, kiedy tekst wyjątkowo mnie zaciekawi. Zaś co do błędów, chyba bałbym się jako pierwszy rzucić kamieniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałem ci maila (na tego mleczko@...), jak podasz tytuły, to się odniosę.

      Usuń
    2. Ci odpisałem, tylko się nie unoś :)

      Usuń
    3. A na co ja się mam unosić, jak będziesz miał rację, to Ci ją przyznam, na razie tylko czekam na wyjaśnienie wątpliwości.

      Usuń
    4. Fen coś się zmieniło u Ciebie? Jak dotąd z tego co pamiętam to ty masz ZAWSZE rację.

      Usuń
    5. No i niestety nic się nie zmieniło, nadal mu się tak wydaje.

      Usuń
    6. Tobie się zaś wydaje, że mnie zrozumiałeś, tak to wygląda.

      @oisaj, nie zamierzam z tobą dyskutować.

      Usuń
    7. @Fprefect: ty jesteś reprezentantem grupy blogerów-pasjonatów, do których nie mam nic do zarzucenia. Co więcej: bardzo lubię czytać twoje teksty, bo są totalnie inne od pełnoprawnych recenzji. No i sam recenzentem się nie nazywasz. Ale może po prostu cię lubię i dlatego tak to jakoś wygląda? ^^

      Usuń
    8. Lubienie mnie można podciągnąć pod formę masochizmu ;)
      Żeby się nazwać recenzentem, to musiałbym przynajmniej wiedzieć jak wyglądać powinna recenzja, a nie mam najmniejszego pojęcia. Ja sam zaliczam się do grupy blogerów-sklerotyków :)

      Usuń
  8. Wy się w ogóle nie znacie, jakbyście się znali, to byście mieli setki komciuff i w ogóle!!!!111 A poza tym każdy może pisać jak chce, dopuki ktoś chce to czytać!!!1!!1 I czepiacie się, bo zazdrościcie i też byście tak chcieli mieć dużo kociuff, ale nie umiecie!!!11Oneone Żal mi was!

    A teraz przejdźmy do części merytorycznej.;)

    Ładnie podsumowane, co do meritum nie bardzo wiem, co mogłabym dodać (ale bardzo nie podobają mi się metody Fenrira, pokazane na skrine. Raz, że rzucanie tego typu komentarzem nikomu nie pomoże i nikogo nie wyedukuje - sugeruje tylko pogardę komentującego, a niektórym naprawdę wystarczy tylko wskazać, gdzie popełnili błąd (są jeszcze tacy, co będą udawać że błędu nie ma, nawet jak jest, ale to już inna bajka). Dwa, że taki pasywno agresywny ton komentarza od razu nastraja oponenta do równie pasywno-agresywnej (lub po prostu agresywnej), niemerytorycznej odpowiedzi lub potraktowania komentatora jako trolla). Czasem na prawdę warto napisać, co jest źle - serio, spora grupa recenzentów, zwłaszcza młodych, będzie wdzięczna za merytoryczną, uprzejmie zwróconą uwagę i weźmie ją sobie do serca.

    W ogóle ostatnio stwierdziłam, że mimo bogactwa linków nie bardzo mam co czytać w blogosferze książkowej - bo większość to właśnie takie powierzchowne nocie, które mnie nie interesują. Choć "profesjonalne", superobiektywne i niczego nie zdradzające recenzje też mnie przestają interesować. Doszłam do wniosku, że to, czego szukam i co sama chciałabym pisać, to subiektywna, ale dobrze uargumentowana interpretacja. I teraz sama mam problem z tekstami za egzemplarz recenzencki, bo chciałabym bardziej osobiście, a wydawcy chyba jednak wolą obiektywizm... Dlatego biorę coraz mniej książek do recenzji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ten tekst był po prostu tak żenujący, że już mi lekko nerwy puściły - a z delikatność to raczej nie jest moja cecha. No ale jeśli ktoś pisze "stara polszczyzna", to naprawdę odechciewa mi się okazywania litości.

      Usuń
    2. O ile istnieje coś takiego jak obiektywna recenzja, bo moim zdaniem nie. Każda recenzja będzie subiektywna, nie ważne jak bardzo byśmy się starali, a to z prostej przyczyny, że to JA czytam i JA dana pozycję odbieram w jakiś sposób i to JA o niej piszę.
      Ale rozumiem o co Ci chodzi Moreni :) Jak jak już się decyduje na recenzję, to zazwyczaj nie wiem jak się za nią zabrać, bo chwilami streściłabym większą część i odniosła się z obszernym komentarzem do tego, ale zdaję sobie sprawę, że mogę komuś popsuć odkrywanie danej historii.
      I racja, Fenrirowi trzeba troszkę pazurki przypiłować czasami ;)

      Co do samego tematu: pamiętam jak zgłaszały się młode dziewczyny do UF, a ja musiałam przeczytać ich teksty i jeszcze w miarę delikatnie powiedzieć (chyba mi się nie udawało za bardzo), że nie potrafią pisać. Ja się czułam paskudnie, bo mam miękkie serducho, ale równie paskudnie czułam się, jak czytałam te "recenzje" - bolały mnie oczy od patrzenia na bardzo podstawowe rzeczy.
      Wiem też doskonale, że u siebie trudniej dostrzec błędy i są na to dwa sposoby: dać komuś do sprawdzenia oraz czytać swój tekst na głos (ze dwa razy nawet).

      Usuń
    3. Fenrirze, z całym szacunkiem, ale jeszcze nigdy nie widziałam, żebyś komukolwiek merytorycznie zwrócił uwagę w komentarzu. Za to bardzo często ograniczasz się tylko do takich wypowiedzi, jak pokazana w notce. Poza tym, kompletnie nie rozumiem, co jest tak nieprawidłowego w zastąpieniu przymiotnika "staropolski" zestawieniem "stara polszczyzna", poza ewidentną niezgrabnością tego drugiego? (bo zakładam, ze to właśnie to tak Cię zbulwersowało, jeśli nie, to mnie popraw)

      Kali, ja wiem, że nie istnieje, ale nie chciałam wyjaśniać rzeczy oczywistych.;) Miałam ten sam problem, co Ty i ostatnio zdecydowałam się jednak na rozwiązanie drugie - spoilery i odniesienia. I tak nie przekształcę swojego blogasia w profesjonalny portal przynoszący krociowe zyski, nie ta tematyka, więc po co mam się męczyć z formą, która mi nie odpowiada? Oczywiście czytelników zawsze ostrzegam.:)
      Pamiętam naszą krótką wymianę maili z czasów końca Twojej kariery w UF i to, co mi wtedy napisałaś o swojej korektorskiej rzeczywistości. Szczerze mówiąc, nie chciałam Ci wierzyć. Ale teraz, patrząc na zjawisko przedstawione w notce zaczynam sobie zdawać sprawę, jaki to koszmarek być korektorem w takim fanowskim portalu (o tyle większy, że przecież nikt za to nie płaci).
      Heh, ja czasem daję teksty mojej etatowej becie, ale tylko te, których poziomu merytorycznego (i ogólnie czytalności) nie jestem pewna. Tworząc dwie-trzy notki tygodniowo nie mam serca męczyć nimi osób trzecich.

      Usuń
    4. Moreni, z całym szacunkiem, to niewiele widziałaś. Poza tym podany przeze mnie przykład to był tylko jeden z WIELU.

      Usuń
    5. Moreni. no niestety, to koszmarek. A autorzy tekstów potrafią się bardzo rzucać na pokazanie im jakiegoś błędu. To potrafiło mnie wytrącić z równowagi, tym bardziej, że wiedziałam co robię - nigdy też nie próbowałam ingerować w styl danej osoby i proponowałam dużą swobodę w poprawianiu. Na koniec i tak korektor jest ten najgorszy i zły...

      Fenrir, ale z Tobą to też nie zawsze pięknie i idealnie było. Więc przyda się mnie złośliwości.

      Usuń
    6. Ja tylko dla porządku dodam, że moja dyskusja z Fenrirem przeniosła się na grunt mailowy i ton mniej zjadliwy.

      Kali, akurat jesteś jedną z najmilej przeze mnie wspominanych korektorek.:) Mimo wszystko, rzucania się o ewidentne byki nie jestem w stanie zrozumieć (zwłaszcza, jeśli są rzeczowe i łatwe do weryfikacji). I chyba nigdy nie będę, ale to już kwestia fundamentalnego podejścia autora do spraw zasadniczych.

      Usuń
    7. Ojej, jak mi miło :) Zawsze się starałam ;)

      Usuń
    8. @Kali - nie twierdzę, że zawsze pięknie i idealnie było, nawet to pokazują teksty moje stare na blogu (wszystkie praktycznie w niezmienionej formie). I ja nie piję do osób, które się starają coś zrobić - ja piję do osób, które mają gdzieś rozwój i poprawę tego, co piszą. Ja sam widzę, jak bardzo się zmieniły moje teksty na przestrzeni kilku lat. I jednocześnie widzę, jak niektóre jednostki od 3 lat robią jedno i to samo, a czasami nawet gorzej, niż pierwotnie.

      Usuń
    9. @Fenrir: oj no przecież nie mówię, że piszesz jak rozkoszna nastolatka ;) I się w temacie zgadzamy - ale niektórych osób to i kijem nie namówisz na pracę nad sobą, więc czasami nie am sensu się złościć.

      Usuń
    10. Kali: o ile dobrze pamiętam, to z tobą miałam pierwszą poważną korektę dla UF. Oj, ileż to ja rzeczy musiałam poprawić, jak się denerwowałam że się czepiasz ^^ Ale to dawno dawno temu było :)

      "W ogóle ostatnio stwierdziłam, że mimo bogactwa linków nie bardzo mam co czytać w blogosferze książkowej" - Wiesz Moreni, mam podobnie. Na feedly mam chyba z 100 blogów, a obecnie regularnie czytam może z 5-10. I to jak mi internet w telefonie nie świruje :P
      Ja zawsze piszę subiektywnie. Inaczej nie potrafię i choć staram się o odrobinę obiektywizmu, to właśnie moje osobiste odczucia i refleksje są siłą moich tekstów.

      Co do reszty waszych komentarze: zgadzam się ze wszystkim. A co do Fenrira, to cóż: czasem ktoś tak bezkompromisowy się przydaje :)

      Usuń
    11. Sil: no wybacz, że Cię denerwowałam :) Mam jednak nadzieję, że moje poprawki się przydawały i w efekcie nie jesteś na mnie zła ;) Zwyczajnie dbałam o poziom tekstów na portalu, i wydaje mi się, że jako tako mi się to udawało. Spędziłam z UF kupę czasu swojego i przykro mi, że sobie umarł (to tak na marginesie).
      I uważam, że akurat Twoje teksty są teraz bardzo dobre (i wmawiam sobie, że miałam w tym jakiś udział, żeby mi było z jakiegoś powodu miło w te gorsze dni ;) - taki żarcik jakby ktoś nie złapał)

      Usuń
    12. Ja też raz byłem niemiły ;)

      A co do F. to nie wiem czy to jeszcze bezkompromisowość czy już zwykłe...

      Nie wspomnieliście o jeszcze jednych niemiluchach, którzy prowadzą bloga wcale nie w najlepszy sposób, bo i zwykłe błędy i brak rozpoznania, ale urządzają masę konkursów i uważają się niemal za wyrocznie, guru wiedzy wszelakiej i pomniejsze bóstwo, bo z powodu tych konkursów mają dużo odwiedzin na blogu.

      Usuń
    13. I tak mieliście szczęście z korektami na UF, że nie trafiliście na mnie ;). O ile Kali za bardzo nie ingeruje w styl i jest bardzo cierpliwa, o tyle ja nieraz potrafiłam zwrócić tekst z nakazem "napisać od nowa". Może mniej dbałam o przecinki i tym podobne, ale potrafiłam się kłócić o każdą, hmmm, nieporadność stylistyczną.

      Usuń
    14. Oj, to rzeczywiście szczęście, że na ciebie nie trafiłam: nie wiem czy mój laptop by przeżył taką korektę ^^

      Usuń
  9. Ja bym dodała tylko, że część ze "słabych" recenzentów samym pisaniem siłą rzeczy poprawia swój warsztat (tak sądzę), w końcu kiedy robimy długo jedną rzecz, dochodzimy do wprawy. Pamiętam swoje początki - gdy czasem zaglądam do starych recenzji to mnie zgroza bierze, może nie czytałam paranormali, ale pomimo 20-tki na karku miałam problem z wyartykułowaniem, o co mi w sumie chodzi, a bloga prowadziłam bardziej dla znajomych, inni zaglądali przy okazji. Teraz, gdy przeglądam i porównuję wpisy z różnych okresów, widzę pewien postęp. Pewien, znaczy jeszcze się nie zatrzymałam :P No, ale to chyba nie wpis o mnie, bo ja od nikogo książek nie biorę. Po pierwsze - nienawidzę czytać na akord, po drugie - nie mam tyle czasu by się deklarować do czytania w określonych terminach, próbując jeszcze zachować go trochę na to, co leży na mojej półce od miesięcy, a po trzecie - boję się zalewu mojej skrzynki Zmierzchami, Pamiętnikami Wampirów, czy innymi Gildiami Magów.
    Pisanie pisaniem, ale ktoś tu przytomnie zauważył, że to nie młode blogerki psują blogosferę, tylko wydawcy kuszący wampirzymi romansami w zamian za podbijanie sobie sprzedaży.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Część poprawia, o ile tego chce. Ale jest też sporo jednostek, które piszą już rok - dwa - trzy, a nie tylko się nie poprawiły, a robią to jeszcze gorzej. Dopóki przysyłają im książki, to się przecież nie będą przejmować rzeczą tak prozaiczną, jak jakość tekstu.

      Usuń
    2. Dokładnie: jeśli ktoś się doskonali, pracuje nad sobą i swoim pisaniem, to zawsze mu się wybaczy początkowe "kwiatki".
      O wkurzeniu na wydawców chyba sobie jeszcze napiszę, bo to właśnie oni są odpowiedzialni za obecny stan rzeczy. I wcale nie jest im wstyd. A powinno.
      Przecież są wydawnictwa, w których wydaje się dobrą literaturę, nie kupuje recenzentów toną badziewia i jakoś się trzymają. czyli można? Można!.

      Usuń
  10. Macie rację i dlatego wstydzę się za wszystkich i za siebie jednocześnie. ;)
    Sama zauważyłam, że mało osób stara się rozwijać, większość stoi w miejscu bądź się cofa. Osobiście uważam swoje teksty za przeciętniaki i mam tego świadomość, gdyż wiem, że zawsze, ale to zawsze, może być lepiej. Mam nadzieję, że tym postem rozpoczęliście serię zmian w blogosferze, natchnęliście do nich innych blogerów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serii zmian nie będzie, co do tego mam pewność. Osoby, których dotyczy ten post nawet tutaj nie trafią (trzeba by było linki wklejać, a ja reklamy słabym blogerom robiła nie będę), a nawet jeśli trafią to w swym samouwielbieniu stwierdzą, że nie o nich piszę. Prostym przykładem może być przytoczony komentarz: babka wie, że robi błędy, ale ma to w czterech literach i nie zamierza nic z tym zrobić. I to jest smutne

      Usuń
    2. Prawdziwe i smutne jednocześnie... W sumie masz rację. Ale może trafią osoby, które wiedzą, że robią coś źle i w ich umysłach zakiełkuje jakaś myśl co do zmian u siebie. Dobra, wiem, że to mało prawdopodobne, ale mam jakąś małą nadzieję, że jest to jednak realne przedsięwzięcie.

      Usuń
  11. Naprawdę uważacie, że takim postem coś zmienicie? Każdy kto tutaj komentuje pisze, że doskonały nie jest, ale oczywiście "szlifuje warsztat" ( mój ulubiony tekst). I co takiej osobie można odpowiedzieć? Że, aby szlifować to trzeba mieć co? Nie, delikatnie napisze się, że to bardzo dobrze i trzeba pracować nadal. A ci wszyscy zadufani w sobie nawet tutaj nie zajrzą, bo przecież to ich nie dotyczy tacy są fantastyczni.
    Ja ostatnio zadziwona jestem fenomenem niejakiej Asymaki z bloga Pisaninka. Coś niesamowitego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie nikt nie jest idealny, każdy popełnia jakieś błędy. Tylko nie wszyscy są przekonani, jak wielkie je robią. Może ten post trafi chociaż do jednej osoby? Może zasieje jakieś ziarnko, które zakiełkuje w formie lepszych tekstów? Kto wie. Ale zawsze warto próbować. Przynajmniej ja tak uważam.

      Usuń
    2. @Honorata: gdybym chciała zmieniać świat, to zostałabym papieżem :P
      Ale masz rację (o czym wspomniałam komentarz wyżej): tym najgorszym przypadkom nie wytłumaczysz. Tyle tylko, że wyrzuciłam z siebie coś, co mnie męczyło dawno i widzę, że wiele osób się ze mną zgadza.

      @Aneta: To byłoby piękne zakończenie całej tej sytuacji. I tego sobie i wam życzę

      Usuń
  12. Ja bloga założyłam raczej dla siebie, niż dla innych, a w momencie, gdy to robiłam nie widziałam nawet, że istnieje coś takiego, jak współpraca z wydawnictwami. Sądziłam, że to fajna sprawa, ale nie uśmiechało mi się posiadania na półce pięćdziesięciu książek i zachodzenia w głowę, kiedy ja to wszystko przeczytam, bo mam tylko, załóżmy, miesiąc lub dwa (bo do tego się zobowiązałam nawiązując współpracę). Nie, to nie dla mnie. Dostałam kiedyś dwie książki do recenzji - nie wiem czy jeszcze kiedyś to powtórzę.

    Chciałabym jednak zwrócić uwagę, że, owszem, nie każda książka zasługuje na miano arcydzieła, ale to już zależy od czytelnika. Ja większość przeczytanych książek oceniam dobrze lub bardzo dobrze, nie wiem z czego to wynika - może nawet największy chłam potrafi przypaść mi do gustu, ale recenzje tych książek - może trzeba rzec: opinie - są moją własną interpretacją i oceną. Dodatkowo - nie robię tego dla większej ilości egzemplarzy recenzenckich, gdyż nie mam nawiązanej żadnej współpracy. Po prostu mi się podoba i tyle.

    Według mnie marność niektórych blogów, a co za tym idzie, recenzji, które są tam umieszczanie, nie idzie tylko od osoby piszącej, czyli tzw. recenzenta, ale od faktu, że taka osoba jest łasa na darmowe książki i pisze tylko po to, by je otrzymać. Nie obchodzi jej jakość, tylko ilość, jak już zostało to ładnie sformułowane.

    Nie każdy jest idealny i nie każdy do pisania się nadaje, ale dopóki robi to z pasją i zaangażowaniem i stara się jak tylko może, to nie widzę problemu, wszystko jest dla ludzi, a aktualnie żyjemy w wolnym państwie, gdzie żadna trzynastolatka za recenzję najeżoną błędami nie trafi do więzienia. A jedynie pod ostrzał innych blogerów, którzy uważają się za lepszych. Najlepszą rzeczą, jaką możecie zrobić, gdy traficie na niedoskonały blog - zamknijcie kartę, olejcie i wróćcie do własnych spraw. Nie warto denerwować się z tak błahych powodów, poza tym - co Was to może obchodzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle że przypadkowe nawet trafienie na recenzję na żenującym poziomie i najeżoną błędami stylistycznymi, ortograficznymi czy merytorycznymi rzeczywiście denerwuje. Albo na taką, która sprowadza się do zacytowania blurba i dodania od siebie "podobało mi się, polecam". A jest ich naprawdę sporo - dziesięć kolejnych możesz skwitować zamknięciem strony, za jedenastym razem nie wytrzymujesz i masz ochotę wyć. Dlatego nie dziwię się irytacji Silaqui, bo pod jej tekstem mogłabym się podpisać rękami i nogami. I żeby było jasne - nie chodzi mi o teksty trzynastolatek, ale osób, które od 2-3 lat prowadzą bloga, sępią egzemplarze do recenzji i deklarują, że "stale doskonalą warsztat", choć tego w ogóle nie widać. I nie jest to błahy powód, bo takie osoby pracują na opinię nie tylko swoją, ale całej blogosfery, z którą coraz rzadziej mam ochotę się utożsamiać.

      Usuń
    2. Cieszę się Karolino z twojej wypowiedzi, bo pięknie wyłożyłaś powód powstania tego wpisu.
      Naprawdę wielu ludzi ma o nas, blogowych recenzentach jak najgorsze zdanie. Bo i jak mają mieć dobre, skoro po wpisaniu frazy "tytuł książki - recenzja" jako pierwsze najczęściej pojawiają się tragiczne teksty? A obecny uzytkownik internetu nie traci czasu na przedzieranie się przez dziesiątki recenzji w poszukiwaniu tej wartościowej. I już ma w głowie obraz 'blogera", który pisać nie potrafi, czytać z zrozumieniem pewnie też nie. I jak taki ktoś reklamuje książkę z błogosławieństwem wydawnictwa/portalu to jest gorzej niż źle

      Usuń
  13. Zgadzam się z autorami. Zmniejsza się wiarygodność blogosfery i jej siła opiniotwórcza. Nie licząc kilkunastu/kilkudziesięciu postaci parających się literaturą.

    Powstała masa blogasków, która zaśmieca rynek... Ja bym w tym widział skutki obecnej mentalności młodych ludzi. Ich bezrefleksyjności, braku zażenowania i umiejętności dostrzeżenia wad w swoim warsztacie. Jako dziennikarz wiem co piszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mentalność młodych ludzi jest przerażająca. I piszę to mając na karku zaledwie 28 lat, czyli w sumie (tak to sobie wmawiam) sama będąc osobą młodą. A już młodą jeśli chodzi o przygodę z internetowym recenzowaniem.

      Jak taka jedna z drugą mogą dopuścić do siebie myśl o kiepskości swojego tekstu, skoro stado innych baranów utwierdza ją w innym przekonaniu?

      Usuń
  14. A ja jestem zdania, że każdy powinien pisać tak, jak umie - nikt z nas doskonały nie jest, każdemu zdarzy się popełnić błąd. Czasem większy, czasem mniejszy. Inna sprawa, że naprawdę boli mnie kwestia nazewnictwa swoich wypocin. Nie trzeba być Einsteinem, żeby wiedzieć, co to jest i czym charakteryzuje się recenzja, jakie powinna zawierać elementy. Wystarczy poszukać odpowiedniej strony w internecie i wiem, co mówię, bo ostatnio szukałam informacji na temat recenzji filmowych. Jak ktoś powie od razu, że prowadzi bloga o książkach, gdzie zamieszcza swoje wrażenia z lektury, to ok, ale wiele osób, zwłaszcza młodych, potrzebuje się dowartościować i dumnie nazywa się recenzentami. Tylko jaki potem jest zawód, kiedy się widzi, że taki recenzent pisze streszczenia...

    Co do wydawnictw - ja z żadnym nie współpracuję, nie robiłam tego i robić nie będę. Ale wydaje mi się, że dla wielu z nich nie jest ważne, komu dają książki do recenzji. Byleby bloger miał wysokie statystyki. A reszta nieważna, bo przecież nie jest ważne co i jak piszą, byleby pisali... Nie oszukujmy się, byle jaki wpis o danej pozycji to już jest jakaś reklama.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "A ja jestem zdania, że każdy powinien pisać tak, jak umie"

      Oczywiście, że tak! Jeśli umie - powinien, jeśli nie umie - nie powinien, jakież to proste :D Problem w tym, że wielu się wydaje, że potrafią i mogą wszystko, a rzetelna ocena własnych możliwości odeszła do lamusa jako rzecz niepotrzebna, zbędne zawracanie sobie głowy. Pisanie (i cokolwiek innego, można tu wstawić dowolną czynność bazującą choć trochę na kreatywności i umiejętnościach) to nie jest obowiązek, to nie jest coś, do czego się każdy nadaje, więc nie piszmy, że "każdy powinien".

      Usuń
    2. Sądziłam, że jest to na tyle oczywiste, że nie muszę się rozdrabniać...
      Nie traktuję pisania jako obowiązek. Ale nikomu się pisania nie zabroni, będą to robiły i osoby o pięknym stylu, i kompletni imbecyle, i jak już się zabieramy do pisania, to róbmy to tak, jak umiemy, nie kreujmy się na bardziej lub mniej obeznanych w temacie.

      Usuń
    3. Podejście "piszta jak chceta" to jest dobre pod warunkiem, że prowadzisz swój blogasek-pamiętniczek. Jak ktoś chce pisać o książkach i tego nie umie robić, to tak śmiesznie to wygląda.

      Usuń
    4. Pisać o książkach może każdy, i nikomu tego prawa nie odbieram. Ale jak ktoś już chce się wpisać w grono recenzentów (gdzie nalezy pamiętać, że recenzja internetowa jest przecież zupełnie inna od tej profesjonalnej w wykonaniu ludzi w tym kierunku wykształconych), to powinien mieć w sobie trochę pokory.
      Za każdym razem gdy publikuję recenzję na blogu i na Fantasta.pl boję się, że jednak tekst nie jest dobry, że to kolejna porcja chłamu. Na szczęście od dawna nikt mi nic poważnego nie zarzucił, ale i tak nie mam w sobie tej pewności siebie, jaką mają domorosłe recenzentki o których była mowa w dzisiejszym wpisie.

      Usuń
  15. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Oczywiście, że można wrzucić nazwy/linki. Tylko poskutkowałoby to rzucaniem gnoju ze strony psiapsiółek/fanek/koleżanek tychże blogerek/blogerów. ^_^

      Usuń
    3. Fenrir, wybacz, skasowałam poprzednie dwa posty, żeby poniżej scalić je w jedno :P

      Usuń
  16. A ja wychodzę z założenia, że jeśli coś mi się nie podoba, to więcej tego bloga nie odwiedzam i już. Ogólnie środowisko "książkomaniaków" (a tym bardziej blogerów książkowych) jest strasznie kłótliwe, co mnie odrobinę irytuje, ale także utwierdza w przekonaniu, że krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje. Dlatego ja już dawno przestałam zwracać uwagę na słabych recenzentów, niech sobie piszą na tych swoich blogaskach co chcą, przecież to ich sprawa. Czy psują rynek? Może, ale na to nie mamy wpływu – takie rzeczy dzieją się wszędzie, w każdej branży, nie tylko książkowej. Natomiast zgadzam się co do teorii z wydawcami: gdyby nie wysyłali książek, komu popadnie, nie byłoby tylu blogerów. Nie trzeba być geniuszem, by wyniuchać interes - czym jest jedna gówniana recenzja (często napisana pomimo nieznajomości lektury), skoro książkę można potem spieniężyć albo wymienić się na inne ;) Nie zmienimy jednak tej sytuacji - pozostaje nam więc albo machnąć na to ręką, albo pisać w nieskończoność o swoim niezadowoleniu, w dodatku nierzadko oczerniając ludzi, którzy nikomu krzywdy nie zrobili.

    Swoją drogą może warto napisać po prostu, czyje blogi się Wam nie podobają :) Bo taką notkę o ogólnym niezadowoleniu może napisać w zasadzie każdy, ale nikt nie zebrał się na odwagę, by podać, czyja twórczość tak strasznie psuje krew dojrzałym blogerom. Oczywiście nie zamierzam tu nikogo bronić ani oczerniać, raczej staram się pokazać, jak cały ten spór (trwający od paru ładnych lat) wygląda z boku.

    Swoją drogą niegdyś podobna dyskusja wywiązała się na blogu Kreatywy. I w zasadzie poza setką komentarzy, nic więcej z tej dyskusji nie wynikało. Młodych, nieumiejących poprawnie pisać blogerów nadal przybywa i jak widać, nadal dużo osób czyta ich „recenzje”.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak już wspomniałam: do kiepskich blogów nie wracam, ale co poradzę z faktem, że ciągle trafiam na nowe paskudne miejsca? Ja ich nie chcę, ale chyba nie da się wprowadzić blokady miejsc o szczątkowej zawartości intelektualnej.

      Nie piszę w nieskończoność o swoim niezadowoleniu: po długim czasie tłumienia irytacji w końcu coś we mnie pękło i stąd dzisiejszy wpis.

      Blogerzy nie zauważają jednego: sępiąc egzemplarze, zamiast normalnie książkę kupić, powodują że inni też sępią. I oto na blogach mamy tylko recenzje darmówek, mało jest blogów, na których przeczytamy opinie o kupionych książkach. Bo to się nie opłaca.

      Już napisałam: nie chcę robić darmowej reklamy kiepskim blogom: podskoczą im statystyki i będą się cieszyć. A zarzuty oleją ciepłym moczem.

      Z tej dyskusji też niewiele wyniknie. Prócz odzyskania przez biedną autorkę odrobiny spokoju wewnętrznego :PP

      Usuń
    2. "Blogerzy nie zauważają jednego: sępiąc egzemplarze, zamiast normalnie książkę kupić, powodują że inni też sępią. I oto na blogach mamy tylko recenzje darmówek, mało jest blogów, na których przeczytamy opinie o kupionych książkach. Bo to się nie opłaca."

      To jest też taki głupi powód, przez który wydawca rezygnuje z jakiejś serii. Bo rozsyła komu popadnie powieść, którą nie trafia do swojego potencjalnego czytelnika, przez co jest źle odebrana. Kupa złych recenzji, plus fakt, że ten kto by kupił, już ma - i książka się nie sprzedaje w ogóle.

      Usuń
    3. @Kali, dochodzi do tego paradoksu, jak 95% osób znających dany tytuł to nastoletnie blogerki. :D

      Usuń
    4. @Fenrir, a gdzie ja to napisałam?
      No dobrze, na myśli miałam konkretny tytuł, który akurat mi zapadł w pamięć i osobiście bardzo ubolewam, że nie doczekałam się kontynuacji po polsku. I to trochę zjechanie z tematu jest.

      A już bardziej w temacie: jak blogi "recenzują" same darmowe pozycje od wydawców, to nie ma szans by przeczytać o jakimś tytule starszym, a nawet wiekowym (chyba, że akurat wznowienie się trafiło). Ja np. czytując fantastykę jako taka nie jestem w stanie wymienić klasyki gatunku. Idąc dalej tym tropem jakbym nawet dostała listę tytułów, to nie widziałabym zapewne za co ewentualnie się zabrać, bo zwyczajnie nikt takich książek nie recenzuje - połowa nowości jest wtórna, a dla mnie czasami nieosiągalna (nadal poszukuję księgarni ebooków z możliwością płacenia paypal - jakby ktoś coś wiedział...).

      Ok. Chyba przestaję wnosić coś dobrego do dyskusji...

      Usuń
    5. @Kali, ale ja Ci nie sugeruję, że to napisałaś, ja mówię co widzę - są tytuły (głównie te fantasy typowo dla nastolatek), które znają praktycznie jedynie blogerki, i jedynie blogerki czytały (bo nie oszukujmy się - 95% blogów jest czytane tylko przez innych blogerów, i takie chore zamknięte koło się robi). Recenzje staroci - no cóż, raczej nieprędko sytuacja się poprawi, dopóki starociami na rynku są już pozycje dwu-, trzymiesięczne. :(

      Usuń
    6. @Fenrir, tu się zgodzę, książki roczne to już przestarzałe tomiszcza, a potem idą kwiatki w stylu: Ziemiomorze jest wtórne do Pottera - czy jakoś tak gdzieś słyszałam.... Z kolei Le Guin ma trochę za złe, że Pottera uznaje się za nowatorskiego, skoro ona miała młodego czarodzieja i szkołę magii ;)
      Ja czekam, aż gdzieś zobaczę recenzję np. Mechanicznej pomarańczy (za którą sama zabieram się już chyba z rok conajmniej, bo ciężko trochę - do tego jeszcze swoją kopię zostawiłam w Polsce, czego sobie teraz darowac nie mogę), a nie kolejnego YA

      Usuń
  17. Pierwszy komentarz kojarzę - blog Tali, ogród pełen książek, póki go blogereczka nie skasowała. Istne pandemonium grafomanii, błędów i nierzetelności. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten blog nadal istnieje:)

      Usuń
    2. Jeszcze gorzej...

      Usuń
    3. Niech sobie ma bloga: byleby tylko wyrzucili babkę z grona "oficjalnych recenzentów LC". I będę szczęśliwa :P

      Usuń
  18. Oj, lubię takie wyzłośliwianie się. :)
    Kielich goryczy ma to do siebie, że czasami się przelewa. Rozumiem to doskonale, i świetnie rozumiem temat wpisu. To właśnie rzeczony poziom "recenzji", obok braku czasu, jest głównym powodem, dla którego ostatnimi czasy zmniejszyłem aktywność na innych blogach. Nie ma sensu się, za przeproszeniem, wkurwiać. Rozumiem, że książki od wydawnictw są silnym magnesem, ale na litość boską... jak już coś się dostaje, to chociaż człowiek jeden z drugim mógłby się odwdzięczyć dobrze wykonaną pracą zwrotną. Niestety, recenzowanie dla co po niektórych przestało być wysiłkiem intelektualnym, a stało taśmowym tworzeniem gówna. Jak nie ma się weny, to się nie pisze, robi sobie przerwy, etc. Owszem, liczba odwiedzin spadnie, ale, na Boga, co z tego?

    Ehh, a miałem się nie ekscytować... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie było wyzłośliwianie się, to było marudzenie :P
      Sama narzekam na brak czasu. A jak czas jest, to sił brak (urok pracy fizycznej). I się wkurzam, bo ja nad recenzją siedzę dłuższą chwilę, potem drugie tyle czekam na korektę i poprawiam babole. A bezmyślni ludzie płodzą koszmarki i są z siebie dumni...

      Większość wydawnictw ma w czterech literach wartość merytoryczną recenzji. Byle pisali i link był. Oczywiście jak piszesz pochlebnie, to się cieszą, recenzje krytyczne olewają..

      Kiedyś usłyszałam zarzut, że złośliwie nie recenzuję każdej przeczytanej ksiązki. Ale ja tak nie potrafię: piszę jak mam coś do powiedzenie. I coś więcej niż wszystko co ludzie w internetach napisali. A że odwiedzin mało, komentujących jeszcze mniej? Żyję z tym i nadal jestem z siebie dumna. Bo ja wolę stałych czytelników niż setki przypadkowych, którzy nawet teksty nie przeczytają i ograniczą się do oceny "cyferkowej"

      Usuń
    2. Urok zarówno pracy fizycznej, jak i każdej innej w sumie. ;) Poprawianie baboli to podstawa, nie wyobrażam sobie, i nigdy sobie nie wyobrażałem, że może to wyglądać inaczej. Tekst poprawia się już przy pisaniu, a późniejsze parokrotne jego przeczytanie to przecież również zwykła rzecz - tak to przynajmniej powinno wyglądać, a to, że są tacy, którzy tego nie robią, przyprawia mnie o palpitacje serca, bo wyniki tych zaniedbań obciążają nie tylko ich autorów, ale, co jest najgorsze, także tych, którzy piszą rzetelnie. Bo w teorii i jeden i drugi jest "książkowym blogerem". Bleh.

      Wydawnictwa powinny zwracać na tę kwestię zdecydowanie większą uwagę, także dla nich poziom tekstów o ich książkach jest reklamą bądź antyreklamą. Im szybciej odpowiedni ludzie od pijaru to zrozumieją, tym lepiej...

      Tez sobie nie wyobrażam recenzować taśmowo wszystkiego. Od poprzedniej książki u mnie zrecenzowanej do obecnej minął prawie miesiąc, a w tym czasie przeczytałem chyba cztery inne. Taśma zmniejsza jednak jakość...

      Usuń
  19. Dobry hejt. I jestem gotów się z nim zgodzić. Chociaż jak to bywa w takich wypowiedziach - za dużo emocji przykrywających trafne argumenty. Muszę się zainspirować i samemu skrobnąć wpis, opisując problem z mojej skromnej perspektywy :)

    PS. też 'zachwycałem się' "Piątą Falą" - chociaż nie jako arcydziełem, a jako ciekawym miksem znanych i sprawdzonych rozwiązań :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak ci się podobały "Igrzyska śmierci" z kosmitą w roli kochasia, to już twoja sprawa - byle nie nazywać tego innowacyjnym. :P

      Usuń
    2. @Fri2go: wierz mi, że emocje zostały trochę przystopowane ^^ Pisz, fajnie będzie przeczytać zdanie innej osoby.

      Usuń
  20. Hm, ja raczej nie siedzę na blogach "książkowych". Na jeden z takich trafiłam jakiś czas temu przypadkiem, trochę poprzeglądałam sam blog i odnośniki do innych blogów (i tak oto znalazłam się tu ;)), trochę poczytałam recenzji i... od tego momentu czytam tylko same posty na tematy okołoksiążkowe. Recenzje omijam szerokim łukiem, bo czytanie ich prawie fizycznie mnie boli - najbardziej wszechobecne streszczenia, które psują mi zabawę z czytania, zanim tak naprawdę czytać zacznę, dzięki czemu książka, która padła ofiarą takiego recenzenta, jest u mnie skreślona na długi czas, bo jak mam ją poczuć, skoro i tak już wiem, co się wydarzy? Mam świadomość tego, że w tym światku w sieci są też ludzie, którzy po prostu chcą napisać swoją opinię i sprawdzić, czy inni uważają podobnie, albo piszą dobre, wartościowe recenzje, ale naprawdę nie chce mi się takich blogów szukać. I tak nie kieruję się recenzjami przy wyborze następnej lektury.
    Dlatego bardzo mi smutno, że tak mało blogów zajmuje się pisaniem o książkach jako-takich, w sensie ogólnym, o motywach, o koncepcjach, o procesach powstawania powieści, czy o czymkolwiek innym niż o konkretnych tytułach.
    Albo przynajmniej niech to nie są te badziewne "fantasy dla nastolatek"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziwię ci się: sama już dawno przestałam szukać dobrych blogów z recenzjami, zazwyczaj trafiam na nie przypadkiem (i stąd dość uboga lista blogów w prawej szpalcie Kronik).
      Takie tematy okołoksiązkowe, o których wspominasz w drugiej części swojego komentarza pojawiają się w sieci, trzeba tylko mieć szczęście by na nie trafić.
      Z drugiej strony: nawet ja, jako babeczka z 28 latami przeżytymi nie czuję się na siłach na wpisy dotyczące koncepcji czy motywów. Tyle dobrze, że streszczeń u mnie nie uświadczysz :))
      A fantasy dla nastolatek... nie zawsze jest złe, poza tym od czegoś trzeba zacząć. Bardziej smuci mnie fakt, że większość ludzi na tym się zatrzymuje i nie szuka dalej :(

      Usuń
    2. Dlaczego nie czujesz się na siłach? :) To przecież tylko blogi, to nie mają być opracowania naukowe, tylko luźne przemyślenia, zachęta do zgłębienia tematu, może do dyskusji... Można się mylić, można tylko liznąć temat. To by mogło być ciekawe. Zawsze to jakiś rozwój.
      Fantasy dla nastolatek. Sezonowe autorki (zwykle), kiczowate okładki (w zdecydowanej większości), wtórne i oklepane wnętrze. Pewnie, że może się podobać i raz na jakiś czas może cieszyć, ale żeby pisać tego recenzje? Po co? Jasne, że od czegoś trzeba zacząć, ale jeśli blog od kilku lat ma w swoich zasobach recenzje tylko takich książek? I oczywiście, że w tym gąszczu literatury rzekomej znajduje się czasem jakaś perełka, ale wtedy zaczyna być o niej głośno w różnych miejscach, niekoniecznie na blogach książkowych.
      ...Że tematy okołoksiążkowe się pojawiają, to ja wiem. Jedynie subskrybowanie takiego bloga mi się nie opłaca, bo będzie mi wskakiwał na górę listy, a ja go będę musiała przez większość czasu ignorować, bo mnie akurat recenzje nie interesują i będę czekać tylko na te sporadycznie się pojawiające tematy. ;)

      Usuń
    3. Mówiąc krótko: tego typu teksty powinny ( w moim odczuciu) być fachowe i dogłębne. A na to nie mam ani wiedzy, ani oczytania
      :)

      Usuń
  21. O, to też się włączę^^

    Do wydawnictw w zasadzie trudno mieć pretensje. Wydają książki, żeby je sprzedać i zarobić, a nie w ramach charytatywnej misji. I jeśli nawet bloger jest debilem, ale ma mocne staty, to będą mu wysyłać, bo dla nich to reklama. Grunt, żeby o książce usłyszało jak najwięcej osób.

    Jasna sprawa, że następstwem tego są rzesze blogerów, którzy zakładają blogi i niemal pierwszą rzeczą, jaką tam robią, jest machnięcie szpalty z dumnym nagłówkiem "WSPÓŁPRACUJĘ Z". Bo skoro mogą mieć coś za darmo, to co się będą ograniczać? Nie tylko książkowa blogosfera na to cierpi. Może śmiesznie to zabrzmi, ale: szafiarki. Dziewczyny, które w jakimśtam pierwotnym założeniu przedstawiały jakieś swoje kreatywne, fajne pomysły na wykorzystanie różnych ciuchów, starych i nowych, w ciekawych zestawieniach itp - przecież to teraz jedno wielkie bagno lasek, które dostają "recenzenckie" rurki i bluzeczki z H&M i innych sieciówek. Ta sama reguła, choć branża totalnie inna.

    Myślę jednak, że winne są nie tylko te nieszczęsne egzemplarze recenzenckie.

    Internet. :) Czytelnik nie czyta już tylko dla siebie - czytelnik wymachuje setkom ludzi "patrzcie, ja czytam książki!". Na portalach typu Lubimyczytać czy Nakanapie, na fejsie, wreszcie na blogach. Czytanie to jeden ze sposobów lansu, bo pustaki nie czytają, więc jeśli czytam, jestem fajna i inteligentna. A ponieważ Internet pełny jest osób takich jak ja, muszę być lepsza. Pisać najlepsze recenzje? Trudne i pewnie i tak mało kto by je przeczytał. Ale można pójść w ilość. :) I tutaj mamy delikwentów z dwiema setkami "recek" rocznie, gdzie ja naprawdę mam duże wątpliwości, czy chociaż połowa tych książek została w ogóle faktycznie od deski do deski przeczytana.

    Chęć lansu jako najczytliwszy czytelnik + egzemplarze recenzenckie = wzbudzające żądzę mordu combo. ;)


    A już na marginesie, mam w ogóle ambiwalentny stosunek do jako takich "blogów książkowych". Właśnie tych, na których hard sf przeplata się z romansem itp., gdzie można znaleźć po prostu wszystko, co tylko ma literki. Wydaje mi się, że ze świecą szukać dobrych blogów tego typu. Cytując znaną frazę: "jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego". ;) Ilekroć trafiam na ogólnoksiążkowego bloga, mam wizję, że jego autor/ka to osoba, która nie potrafi określić własnego gustu. I ja mam komuś takiemu zaufać w doborze lektur, skoro wiem, że on/a nie ma pojęcia, o czym pisze? Traktować kogoś takiego jako świadomego czytelnika, skoro ten ktoś sam nie umie powiedzieć, czy lubi space operę, dramat obyczajowy czy powieści historyczne? Przecież książka jako taka to tylko nośnik. Czytam książkę nie dlatego, że uwielbiam sam nośnik, tylko dlatego, że tam są opowiedziane historie, które mnie porywają. I wydaje mi się, że zdrowym objawem jest wybranie jakiegoś pakietu ulubionych rodzajów historii, dopiero wtedy mogę się wkręcić w klimat i pisać chociaż odrobinę wartościowsze teksty. A przynajmniej próbować.

    Dobra, kończę hejt i idę pisać nową notkę. xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, rola wydawnictw jest duża, zbyt duża jak na mój gust.
      I przyklasnę twierdzeniu, że jak się ktoś nie potrafi określić, to hooovno wie o literaturze.

      Usuń
  22. Bardzo interesujący wpis i równie ciekawa dyskusja, która wywiązała się w komentarzach. Z przyjemnością czytam racje wyłożone przez obie strony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i o to chodziło, choć miałam nadzieję na więcej głosów z drugiej strony barykady :P

      Usuń
  23. Może mam dość dziwne podejście do tematu, ale mnie np. serce szybciej bije, kiedy widzę nowe blogi, które dopiero raczkują. Nie denerwują mnie sposoby pisania ani nic podobnego, ponieważ ja też kiedyś zaczynałam - i też nie wiedziałam, jak dokładnie powinna wyglądać recenzja prawidłowo napisana. Ale wierzę, że każdy młody bloger w końcu samoistnie zacznie dostrzegać błędy i je korygować.
    Co do drugiej "szuflady" - no cóż, nie wszyscy nadają się do pisania - ale skoro sprawia im to przyjemność to niech piszą! :D
    Jestem optymistką, tak więc we wszystkim widzę to co najlepsze! :)

    OdpowiedzUsuń
  24. Myślę, że mina "Dziesiątego" podsumowała temat :D
    Podpisuje się obiema rękoma i kolanami :)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  25. Mnie denerwują takie recenzje, które tak naprawdę nic nie mówią. Kiedy czytam recenzje, chcę wiedzieć ogólnie, o czym jest książka, a czasem bardziej dokładnie. Kiedy czytam, że książka jest o życiu, ciekawa i... w sumie tyle, to mi żyłka pęka, bo nic mi to nie mówi :D

    OdpowiedzUsuń
  26. Komentuję długo po opublikowaniu notki, ale temat mnie bardzo interesuje - przez długi czas obserwowałem blogi oraz recenzje wypełnione literówkami i zwykłymi głupotami, wczytywałem się w nie z masochistycznym uśmiechem na twarzy. Aż w końcu postanowiłem założyć własną stronę. Piszę o książkach dokładnie tak, jak chciałbym, aby o nich pisano. Recenzje nie pojawiają się codziennie lub co dwa dni, za to wypełniam contentem o klasyce oraz opiniami okołoksiążkowymi.

    Bo słabość rynku to też szansa dla nowych blogerów, jakościowców.

    Pozdrawiam
    Michał Małysa

    OdpowiedzUsuń
  27. Jej, jak tak przeczytałem ten wywód na temat blogowania, to mi, początkującemu blogerowi, zaświecił się nad głową taki pytajnik "?", czy ja aby nie jestem wystarczająco słaby już na wstępie, a upubliczniam siebie i swoje wypocinki, które co prawda w niewielkim tylko stopniu są dla Wydawnictw, jeszcze, ale mimo wszystko, czy powinienem? Człowiek próbuje co prawda uczyć się od najlepszych czytając jakieś recenzje, opinie, artykuły, uczyć się na własnych błędach i rozwijać, ale ciągle mu towarzyszy te nerwowe zapytanie samego siebie: "czy ja, aby idę w dobrym kierunku?". Nie stronię od krytyki, ale, niestety, w obecnym czasie mało jest takiej życzliwej i mającej na celu skierowanie adresata tekstu w dobrą stronę, tylko krytyki po to, aby skrytykować i zrobić na złość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dolrym wyjściem jest po prostu zapytać o radę/opinię kogoś, kto na temacie się zna i obiektywnie oceni Twoje pisanie. Masz jakiegoś ulubionego blogowego recenzenta? Napisz do niego maila z proßbą o opinkę na tematTwojego bloga, ewentualnie jakieś wskazówki. Dobrze by było, byś miał kogoś, kto przeczyta Twój tekst przed publikacją :) Ewentualnie umieść prośbę o SZCZERĄ opinię na jednej z facebookowych grup skupiających książkowych blogerów.

      Usuń
  28. Pytanie które się nasuwa : czy kop w pupę będzie potraktowany jako motywacja czy może jednak (zazwyczaj) jako obrazę majestatu.
    P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to zależy od charakteru obiektu kopanego...
      Jam z tych, których trzeba kopać: głaskanie po główce średnio zdaje egzamin :P
      Większość blogerek obraża się straszliwie nawet na przyjacielskie uwagi.
      Za babami nie nadążysz...

      Usuń

Szanuję krytykę, ale tylko popartą odpowiednimi przykładami. Jeśli chcesz trollować, to licz się z tym, że na tym blogu niekulturalnych zachowań tolerować nie będziemy, a komentarze obraźliwe będą kasowane :)