11 sty 2019

Wiele twarzy Ellisona



Wydawać by się mogło, że po zaprawie, jaką przeszliśmy w pierwszym tomie, drugi niczym nas nie zaskoczy. To by się mogło sprawdzić przy większości fantastycznych pisarzy, jednak Harlan Ellison zdecydowanie nie zalicza się do większości.

Lektura drugiego tomu „Tego, co najlepsze” pozwala na pełniejszy wgląd w twórczość Ellisona. Tym razem mamy do czynienia z siedmioma częściami, z których każda prezentuje inny wycinek twórczości autora. Znów dostajemy mieszankę publicystyki i beletrystyki, gdzie fantastyka przeplatana jest opowiadaniami zdecydowanie niefantastycznymi. Wyłania z niej się obraz twórcy, jakiego nie bylibyśmy w stanie zauważyć, gdybyśmy skupiali się jedynie na jego fantastycznej twórczości. Ta rozpiętość tematyczna sprawia, że ciężko wyrokować, które utwory zawarte w „Tym, co najlepsze” są faktycznie najbardziej wartościowe. Przykładowo, znajdziemy tutaj scenariusz filmowy, który fabularnie nie jest niczym wyjątkowym – owszem, mamy tutaj absurdalne Ellisonowskie poczucie humoru, niemałą dawkę fantastyki, ale sama historia raczej nie porywa. Z drugiej strony, gdy czyta się opisy ujęć, a podczas czytania uruchomi się wyobraźnię, od razu można zauważyć, jak dobrze autor znał się na tym, co robi. A gdy dodamy do tego odautorskie komentarze typu: Autor z radością przedstawiłby choreografię każdego ruchu owej imponującej potyczki (…) ale przykre doświadczenia nauczyły go, że Reżyser Sekwencji Kaskaderskich i Reżyser niniejszej części będą woleli zaaranżować te sceny po swojemu. A kimże ja jestem, by pozbawiać dzieci ich niewinnych uciech?, to scenariusz okazuje się idealną próbką profesjonalizmu i poczucia humoru Ellisona.

Już podczas czytania otwierającej drugi tom części, zatytułowanej wdzięcznie „W starym dobrym Świrowood”, pojawia się uczucie, które towarzyszyć nam będzie aż do ostatniej strony. Otóż, bez względu na to, czy będziemy mieli do czynienia z „Klasykami”, czyli najbardziej SF-owymi opowiadaniami w zbiorze, czy zostaniemy wciągnięci w opowieści o Hollywood z czasów młodości Harlana, ciągle będziemy się czuć, jakbyśmy mieli do czynienia z historiami fantastycznymi. Świat, o którym pisze Ellison, w znacznej mierze przeminął, a dla nas, Polaków, praktycznie nigdy nie był na wyciągnięcie ręki. Tymczasem tutaj stykamy się z amerykańską codziennością, której nijak nie możemy porównać do tego, co znamy. Jest to fascynująca, chociaż czasem przerażająca podróż w rzeczywistość, która chociaż tak nieprawdopodobna, jednak się zdarzyła i dla milionów ludzi po prostu ‒ była. Bez względu na to, czy autor pisze fantastyczne opowiadanie, czy felieton, emocje są równie intensywne. Tak samo, jak w pierwszym tomie, gatunek literacki jest tylko środkiem do celu, jakim jest opisanie ludzi z tym wszystkim, co chowają w szafie.

Ellison odkrywa również kilka elementów pozwalających poznać, jakim był człowiekiem. Oczywiście, należy brać poprawkę na to, że mamy do czynienia z ściśle wyselekcjonowanymi utworami, oraz że sam autor zaznacza, iż sztuką jest branie tego, co najistotniejsze ze swojej historii, a nie tworzenie literackich alter ego. Pewne wątki powracają jednak z zatrważającą regularnością. Zdanie sobie z tego sprawy owocuje zupełnie świeżym spojrzeniem na Harlana i na to, jak bardzo pewne wydarzenia potrafią determinować twórczość pisarza.

Jednak traumy, o których przeczytamy i które wyczytamy między wierszami, to nie wszystko. Możemy też przekonać się, że pogłoski o złośliwości i uporze autora nie były tylko plotkami. Historia serialu, który został Ellisonowi ukradziony, czy przeredagowanej bez jego zgody recenzji, to tylko przykłady, jak tego niesamowicie empatycznego człowieka potrafiła ogarniać czysta furia, gdy ktoś dokonywał gwałtu na jego dziełach. Zresztą w ostatniej części znajdziemy między innymi poradnik podpowiadający, jak skutecznie wykorzystać słuszny gniew i żądzę zemsty, poparty osobistym doświadczeniem autora w tej materii. Ten zbiór zasad, chociaż pełen Ellisonowego poczucia humoru, mrozi krew w żyłach – widać w nim twarz autora, której osobiście raczej nigdy nie chcielibyśmy poznać.

To tylko kilka motywów, z jakimi spotkamy się podczas lektury „Tego, co najlepsze”. Poza wspomnianymi znajdzie się tutaj krytyka fandomu, dający do myślenia felieton o slasherach, totalnie zakręcone „W mysim cyrku” (powodzenia podczas lektury!) i, oczywiście, kilka typowo fantastycznych opowiadań. I chociaż nieliczne teksty Ellisona lata temu ukazały się w różnych antologiach lub zbiorach, to właśnie oba tomy „Tego, co najlepsze” pomagają wypracować ogląd tego, kim był, co tworzył i dlaczego jego twórczość jest tak wyjątkowa. Warto jedynie pamiętać, że w odróżnieniu od innych zbiorów opowiadań lub antologii, tutaj kolejność czytania jest istotna i tom drugi bez pierwszego wiele traci.

Tekst ukazał się pierwotnie w Nowej Fantastyce

0 comments:

Prześlij komentarz

Szanuję krytykę, ale tylko popartą odpowiednimi przykładami. Jeśli chcesz trollować, to licz się z tym, że na tym blogu niekulturalnych zachowań tolerować nie będziemy, a komentarze obraźliwe będą kasowane :)